top of page
  • Zdjęcie autoraKarolina Ropelewska-Perek

Salar de Uyuni i boliwijskie Altiplano. 3 dniowa wyprawa przez pustynię.

Zaktualizowano: 22 paź 2020


Laguna Hedionda i stada flamingów.

Sucre opuściliśmy z samego rana autobusem linii 6 de Octubre, jedynym bezpośrednim jadącym do Uyuni. Widoki po drodze oszałamiają pięknem krajobrazu. Góry, kolory i wielkie stada alpak, wikunii, o których obecności ostrzegają znaki drogowe. Przejeżdżaliśmy przez senne miasteczka, miasto Potosi położone na wysokości prawie 4000m npm i słynące niegdyś z ogromnych złoży srebra. Cała trasa zajęła nam 8 godzin i późnym popołudniem dotarliśmy do Uyuni, miasta, które jest bramą dla tysięcy turystów przybywających tu z całego świata, żeby na własne oczy zobaczyć wyjątkowe miejsce, jakim jest Salar de Uyuni.



Salar jest największym solniskiem świata, który powstał w miejscu słonego jeziora. Położony na wysokości 3653 m n.p.m. zajmuje powierzchnię 10 582 km2. Jest jednym z najbardziej płaskich miejsc na świecie a warstwa soli, która pokrywa ten obszar ma nawet 10 metrów grubości. W porze deszczowej miejsce to pokrywa warstwa wody i z tego powodu mówi się, że jest największym lustrem świata. My przyjechaliśmy tu na początku marca i mieliśmy okazję podziwiać to zjawisko. W tym czasie temperatury są wyższe, w dzień jest całkiem ciepło, ale wieczorem z racji dużej wysokości nad poziomem morza temperatura znacznie spada.


Uyuni przywitało nas muzyką i uliczną paradą z okazji zakończenia karnawału. Mieszkańcy ubrani w tradycyjne stroje tańczyli podążając ulicami i popijając lokalny trunek z dużych plastikowych butelek. Parada trwała do późnych godzin wieczornych. Ruszyliśmy w kierunku hotelu Le Ciel z naszymi ciężkimi plecakami. Chwilę nam zajęło dotarcie do celu, wysokość pomału dawała o sobie znać powodując zadyszkę, ale jak się później okazało to był dopiero początek.


Salar de Uyuni w porze deszczowej pokrywa warstwa wody tworząc największe lustro świata.

Dzień 1.

Z samego rana ruszyliśmy szukać agencji, z którą wyruszymy na Salar. Szukałam wcześniej w internecie jakiegoś dobrego biura, jednak najwięcej znalazłam ostrzeżeń o pijanych kierowcach, wypadkach na salarze, zatruciach i kradzieżach. Odwiedziliśmy kilka biur, każde z nich oferowało dokładnie tą samą trasę wycieczki, które różniły się jedynie cenami, anglojęzycznym przewodnikiem, butlami tlenu w razie kłopotów z oddychaniem, ubezpieczeniem. Na samym początku trafiliśmy najdroższą. Salar Tour 3 dni/2 noce 210$. W kolejnych dwóch agencjach po 830 Bolivianos a ostatnia, którą wybraliśmy proponowała 700Bob. Nazywa się Ripley Tours.



Cena w każdej agencji zawiera transport, jedzenie i napoje do posiłków, noclegi. Dodatkowe opłaty to toalety na trasie, wstęp do Parku Eduardo Avaroa przy granicy z Chile, (gdzie można przedostać się do Chile lub skończyć trasę w Uyuni ok godziny 18 i spokojnie zdążyć na autobus jadący do La Paz), dodatkowe napoje. Nie mieliśmy dużo czasu na podjęcie decyzji bo wszystkie wycieczki zaczynają się o 10. Wybraliśmy Ripley Tours i to był bardzo dobry wybór.



Musieliśmy zostawić w agencji jeden z naszych plecaków bo ilość miejsca na bagaż jest ograniczona. Wszystkie plecaki jadą na dachu, ale w samochodzie jest 6 osób plus kierowca i czasami część pasażerów kończy wycieczkę na granicy z Chile jadąc do San Pedro de Atacama. Te osoby muszą mieć cały swój bagaż. Szybko przepakowaliśmy rzeczy i podążyliśmy za Ediem w kierunku jego Toyoty, gdzie czekali już na nas nowi znajomi. Młody Francuz i 3 jeszcze młodszych Włochów. Opuściliśmy Uyuni jadąc w kierunku Cmentarzyska Pociągów. Możecie się zastanawiać skąd na tej pustyni brytyjskie pociągi. Uyuni powstało w 1889 roku jako punkt handlowy i węzeł komunikacyjny. Najlepszym sposobem na transportowanie surowców była właśnie kolej. Na początku XX wieku miasteczko prężnie się rozwijało do czasu, gdy skończyły się surowce a przemysł górniczy upadł. Lokomotywy i wagony odstawiono na boczny tor, gdzie stoją do dziś. Miejsce to znajduje się 3 km od Uyuni. Wszystkie wycieczki tu zaczynają zwiedzanie, łącznie z tymi, którzy wybierają opcję jednodniową. Tłumy ludzi biegających po starych, zardzewiałych maszynach zabiły klimat tego miejsca.



Następnym miejscem, w którym się zatrzymaliśmy było Colchani. Małe miasteczko oddalone o 20 km od Uyuni, gdzie istnieje spora fabryka soli i które słynie z rękodzieła. Pełno tu kolorowych stoisk z oryginalnymi rzeczami z wełny alpak, kolorowymi tekstyliami a także stoisk z jedzeniem. O to ostatnie nie musieliśmy się martwić bo w czasie, gdy my błądziliśmy wśród ulicznych kramów, Edi przygotował nam obiad. Ciepły, smaczny posiłek z gotowanego mięsa, warzyw i quinoa, z której uprawy słynie ten region i nie sposób nie zauważyć na trasie tych upraw.



W porze deszczowej nie ma możliwości dotarcia to Isla Incahuasi, więc dla nas kolejnym punktem była pustynia solna. Niesamowicie to wygląda bo cały teren o tej porze roku jest pokryty warstwą wody, ciepłej w ciągu dnia, ale wieczorem już nie jest tak romantycznie bo szybko robi się zimno. Podziwiamy źródła mineralne wypływające z głębi solniska z kolorową, zimną wodą. Odwiedzamy wyspę z flagami z całego świata i pomnik Rajdu Dakar. Oddalając się od reszty samochodów znajdujemy spokojne miejsce, gdzie Edi pokazuje nam jak bawić się perspektywą na zdjęciach. Ma ze sobą dinozaura, chłopaki zaczynają szaleć ze zdjęciami i nam też się udziela ten nastrój, mimo tego, że ciężko się oddycha i coraz częściej żujemy liście koki, które zdążyliśmy kupić na targu w Uyuni.



Powoli zbliża się zachód słońca. To prawdziwy spektakl i trudno oderwać oczy od tej wielkiej pomarańczy chowającej się powoli za białym horyzontem. To niewątpliwie jeden z najpiękniejszych zachodów słońca, jaki mogłam zobaczyć. Dzień kończymy kolacją w domu Ediego w Uyuni. Jego żona przygotowała pyszny posiłek. Wróciliśmy do miasta bo mieliśmy do wyboru dwie opcje noclegu - bardzo skromny hotel solny lub hostel w Uyuni. Wybraliśmy zgodnie ten drugi z możliwością wzięcia prysznica bo mieliśmy świadomość, że kolejnego wieczora już tej opcji nie będziemy mieć.



Trafiliśmy do hostelu Salty Eye. Dla mnie to był najgorszy nocleg w ciągu całej, miesięcznej podróży. Dostaliśmy pokój 2 osobowy bez okna. Może w innych okolicznościach nie byłoby tak źle, chociaż ja zawsze rezerwuję pokoje z oknami. Te bez okien są dla mnie jak więzienie. Tym razem nie miałam wyboru a z moimi problemami z oddychaniem od momentu przyjazdu do Uyuni, w nocy dostawałam takich duszności.. Jakby tego było mało obsługa zamknęła hostel na noc, nie mogłam wyjść złapać powietrza, przeziębienie, bóle głowy... Zasnęłam w końcu z latarką w dłoni, może na 3 godziny. Chyba po raz pierwszy ucieszyłam się, że zadzwonił budzik, mogę wstać i wyjść z tego pokoju. Później okazało się, że nie tylko ja nie mogłam spać bo nasi koledzy budzili się regularnie przez całą noc, łącznie z Piedro, z którego koledzy śmiali się, że śpi zawsze i wszędzie :)


Zachód słońca na Salar de Uyuni.


Dzień 2.

Wcześnie rano Edi czekał na nas pod hostelem i zabrał nas do siebie do domu. Śniadanie ponownie przygotowała jego żona i niedługo potem ruszyliśmy w drogę. Kilometry pokonywane po szutrowej drodze, cudowne widoki, kolorowe plantacje komosy ryżowej, stada alpak przebiegające nam drogę i ośnieżone szczyty wulkanów wyłaniające się na horyzoncie. Docieramy do miasteczka San Cristobal de Lipez, które przeniesiono przez firmę górniczą po odkryciu pod miasteczkiem złóż w to miejsce w 1999 wraz z zabytkowym kościołem. Ten kościół jest tu jedyną atrakcją. Docieramy w końcu do Valle de Rocas. Natura pięknie obchodzi się na pustyni ze skałami. Krajobraz tutaj różni się od wszystkiego, co do tej pory widzieliśmy. Surowy, płaski teren pustyni Siloli otoczony górami, w oddali widać wulkan Ollague wznoszący się na wysokość 5865 metrów.



Po lunchu, który przygotował Edi ruszamy w dalszą drogę. Pniemy się po strasznym wertepach pod górę, mijamy kolorowe laguny. Pierwsza z nich to Laguna Canapa, widoki zapierają dech już tutaj, ale jest zaledwie parę flamingów, więc Edi zabiera nas dalej.



Kolejny przystanek to Laguna Hedionda (Stinking Lagoon), nazwa pochodzi od jego zapachu. Jezioro otoczone górami z ośnieżonymi szczytami i trafiamy na ogromne stada flamingów. Występują tu 3 gatunki flamingów: flaming Chilijski, flaming James'a (najliczniejszy i najmniejszy ze wszystkich) oraz flaming Andyjski (największy do 120 cm). Mogłabym tu spędzić cały dzień podziwiając te różowe ptaki, ale czas i ogromne odległości, które musimy pokonać zmuszają nas do odjazdu. Flamingi można spotkać również przy innych lagunach, ale myślę, że Edi celowo wybrał tą. Byliśmy tu praktycznie sami.



Zatrzymujemy się przy kolejnej skale nazywanej Arbol de Piedra czyli skalne drzewo. Jak zwykle przy tak znanych symbolach Altiplano pełno tu ludzi, niektórych już rozpoznaję bo ciągle się mijamy :) Kolejny postój przy prawie pionowej skale. Edi coś pokazuje nam palcem, podchodzimy bliżej i trudno nam uwierzyć, że na takim pustkowiu, na gołej skale, gdzie z pozoru zupełnie nie ma co jeść, spotykamy zwierzątka przypominające skrzyżowanie królika i szynszyli, z przymkniętymi oczami, spokojnie siedzą i nic nie robią sobie z naszej obecności. To wiskacze górskie, gatunek gryzonia występujący w Ameryce Południowej.



Laguna Colorada to ostatnie miejsce, gdzie zatrzymujemy się tego dnia. To jezioro położone na wysokości 4270 metrów npm, które swój bordowy kolor zawdzięcza algom. Ponownie możemy podziwiać stada flamingów, które przylatują tu na żer. Z kolorem wody kontrastuje biały boraks pokrywający powierzchnię zbiornika. Jest zimno, wieje silny wiatr, teraz już nie tylko ja mam problemy z oddychaniem. Przemek i Jean, nasz francuski kolega również zaczynają odczuwać wysokość. W hostelu, do którego niedługo potem przyjeżdżamy zaczynają czuć się jeszcze gorzej, jesteśmy już blisko 5000m. Nie mogą jeść, mają problemy gastryczne.. Ja umierałam od paru dni, ale na brak apetytu nie mogłam narzekać. Jakaś nietypowa odmiana choroby wysokościowej :D Edi już dzień wcześniej ratował Daniello naparem z jakiegoś małego iglaka. Teraz już wszyscy to pijemy, na wszelki wypadek :D Wiedzieliśmy, że nocleg drugiego dnia wycieczki nie będzie żadnym luksusem. I nie był, ale chociaż w pokoju, którego nie można było zamknąć było okno wychodzące na korytarz, prąd do 22. i zimna woda, więc o prysznicu można było zapomnieć. Miało być też zimno, więc byliśmy przygotowani, ale nie było tak źle. Zmęczeni całym dniem w podróży, jazdą po bezdrożach, idziemy wcześnie spać.




Dzień 3.

Pobudka o 4 rano. Znowu wstaję pierwsza, ale tym razem pospałam trochę dłużej, czuję się lepiej chociaż nadal ciężko jest oddychać. Niebo było pięknie rozgwieżdżone, gdy wyjeżdżaliśmy. Całą drogę zastanawiam się skąd Edi wie, gdzie jechać bo droga jest jakaś nieoczywista a my latamy po siedzeniach na każdym wykrocie :D Docieramy do Geyser Sol de Manana (Poranne słońce). Najlepsze widoki są tu z samego rana, gdy jest po prostu zimno i widać gorące opary wydobywające się z błotnych kałuży.



To miejsce to pole geotermalne znajdujące się po boliwijskiej stronie wulkanu Tatio na wysokości 4800-5000 metrów. Było strasznie zimno i założyłam na siebie wszystko co miałam. Jeden z gejzerów wyrzuca z siebie pod ciśnieniem strumień gorącej pary na wysokość 50 metrów, a najlepiej widać go rano. Mijamy kolejne gejzery z wrzącym błotem, których jest tu ok 50. Wszyscy przewodnicy ostrzegają, żeby uważać, że jest niebezpiecznie a dzień wcześniej jakiś turysta wpadł do jednego z nich. Nie wiem czy w ogóle przeżył bo tu nie ma gdzie szukać pomocy. "Po prostu umierasz" odpowiedział nasz Edi chłopakom, którzy pytali co w takiej sytuacji robić. To już trzecia ofiara tego miejsca.



Aguas Calientes to gorące źródła, których woda podgrzewana jest podziemnym wulkanem. Część naszej ekipy zażywa kąpieli, my podziwiamy widoki i stado lam, które spokojnie przechadza się po brzegu. Powietrze jest tu zimne, wieje zimny wiatr, z dachu zabudowań znajdujących się w pobliżu wiszą sople, gorąca woda ze źródeł paruje tworząc niesamowite widoki w promieniach słońca.



Kolejne przystanki były już dość krótkie bo połowa naszej grupy zostawała na granicy z Chile a my musieliśmy wrócić na czas do Uyuni. Odwiedziliśmy jeszcze po drodze Desierto Dali, czyli kolejne formacje skalne porozrzucane po pustyni. Mnie bardziej cieszyły widoki strusia nandu czy lisa niż kolejnych skał majaczących w oddali. Zatrzymaliśmy się jeszcze przy Laguna Verde i Laguna Blanca na wysokości 4400 metrów z widokiem na wulkan Licancabur górujący nad lagunami na wysokość 5960 metrów. Laguna Verde zawdzięcza swój wyjątkowy, niebiesko-szmaragdowy kolor właśnie temu wulkanowi. Zabarwienie to nadają wodzie związki tlenków miedzi. Kolorowe laguny znajdują się na terenie Narodowego Rezerwatu Fauny Andyjskiej „Eduardo Avaroa”.



Dotarliśmy do granicy, nasi Włoscy koledzy zostali a my ruszyliśmy w drogę powrotną, zatrzymując się czasami na fotki lam i wikunii biegających całymi stadami. W sumie cała pętla wycieczki to 900km. Większość czasu spędza się w samochodzie pokonując dziennie duże odległości a także wysokości. Myślę sobie, że takie miejsca wzmacniają charakter, nie możesz uciec, musisz walczyć o każdy oddech i krok, który musisz zrobić. Pojawia się uczucie paniki bo cała sytuacja z problemami z oddychaniem, brakiem snu stopniowo wykańcza psychicznie. W dalszej podróży okazało się, że może nie tylko wysokość była w moim przypadku problemem bo po dotarciu do Madidi miałam podejrzenie dengi po pogryzieniach przez komary w Foz do Iguazu zanim przyjechaliśmy do Uyuni, ale to już inna historia. Nie jestem więc może dobrym przykładem słabej aklimatyzacji do dużych wysokości chociaż trzeba pamiętać, że niezależnie od wieku i sprawności fizycznej każdy organizm reaguje inaczej. Nasi Włoscy koledzy dotarli tu z La Paz, wcześniej przebywali w okolicach Cuzco, więc byli najlepiej zaaklimatyzowani. Jednak to Daniello jako pierwszy z nas chorował już pierwszego dnia. Braliśmy polecane sorochi pills zanim przyjechaliśmy do Uyuni. Później przeczytałam, że one mogą bardziej utrudniać aklimatyzację niż pomagać. Polecam zaopatrzyć się w liście koki, które żują tu wszyscy i łatwo je kupić w Uyuni.



Po tej całej przygodzie nic tak nie cieszy jak ciepły prysznic i miękkie łóżko, rzeczy tak oczywiste dla nas w codziennym życiu. I to poczucie, że dałeś radę💗 Jednak zanim doczekaliśmy się tych rzeczy czekała nas jeszcze podróż nocnym autobusem do La Paz.

Długo marzyłam o zobaczeniu tych nieziemskich miejsc, jakimi z pewnością są Salar de Uyuni i Altiplano. Za nic nie chciałam odpuścić widoku kolorowych lagun, wulkanów, flamingów i alpak. Dużo mnie to kosztowało, jeszcze nigdy nie musiałam tak walczyć z własnym ciałem, złym samopoczuciem, ciężkim oddechem, ale było warto. To miejsce jest wyjątkowe a widoki wręcz nierealne. Niewyobrażalna przestrzeń usiana wulkanami, surowymi skałami i kolorami lagun malowanych ręką Pachamamy….


Salar de Uyuni and Bolivian Altiplano. 3 day expedition through the desert.


Laguna Hedionda with visible white layer of borax.

We left Sucre on early morning getting on the bus 6 de Octubre, the only that runs directly to Uyuni. The views on the way stun with the beauty of ladnscape. Mountains, colours and huge herd of alpacas, vicunas and their presence is announced by roadsigns. We were riding through sleepy towns, the city of Potosi located on the altitude of almost 4000 m asl known in the past of it's enormous deposits of silver. Whole route took us 8 hours and we arrived to Uyuni late afternoon, to the city that is the gate for thousands of tourists coming here every year to see with their own eyes this unique place - Salar de Uyuni.



Salar is the world's largest salt flat and was formed in a place of salt lake. It is located at the altidude of 3653 m asl and covers the area of 10 582 km2. It is one of the most flat places in the world and the layer of salt covering it is even 10 meters thick. During the rainy season salar is covered with water and for that reason it is called the biggest mirror in the world. We came here at the beginning of March and we had an opportunity to see this phenomenon. At that time the temperature is higher, it's quite warm during the day but in the evening the temperature drops significantly because of the altitude asl.


Salt flats of Uyuni. The view is just unreal.

Uyuni welcomed us with the music and street parade celebrating the end of carnival. Citizens wearing traditional outfits were dancing and drinking some local liquor from big plastic bottles. The parade ended late at night. We moved on to Le Ciel hotel with our heavy backpacks. It took us a while to get there, the altitude was taking its toll causing shortness of breath but it turned out later that it was just the beginning.


Day 1.

We left on early morning to search for the agency that would take us to the Salar. I was looking for some good agency earlier on the internet but all I have found was warnings about drunk drivers, car accidents, food poisoning and thefts. We visited few agencies, each of them was offering exactly the same tour and they differed in prices, English speaking guide, oxygen tanks in case of breathing problems, insurance. The first one was the most expensive. Salar Tour 3days/2nights for 210$. Next two agencies' price was 830 Bolivianos and the last one we chose offered this trip for 700 Bob. It is called Ripley Tours. The price in each agency includes transport, food and drinks served for the meal, accomodation. Additional costs that are not included are fees for toilets during the trip, Eduardo Avaroa Park entrance fee near the border of Chile (you can end your trip here and travel further to Chile or go back to Uyuni, finish the trip around 6pm and easily catch a bus to La Paz), addtional drinks. We didn't have a lot of time to make up the decission becuase all trips start at 10am. We chose Ripley Tours and it was a really good choice.



There is a limited luggage space in the car so we had to leave one of our backpacks in the agency. All backpacks travel on the roof of the car but there are 6 people inside plus driver and some of travelers end up their trip on Chile border and going further to San Pedro de Atacama. These people have to take their whole baggage with them. We had to repack our stuff fast and we followed Edi to his Toyota where our new collegues were already waiting for us. A young French guy and 3 even younger Italians. We left Uyuni heading towards Train Cemetery. You may wonder where British trains came from on this desert. Uyuni was founded in 1889 as a trading post and transportation hub. The best way to trasport resources was rail. At the beginning of XX century the town was growing rapidly until the resources finished and mining industry collapsed. Locomotives and wagons were pushed away where they are standing until now. This place is located 3 km away from Uyuni. All trips start in here, including one day trips. Crowds of people running on these old, rusty machines killed the atmosphere of this place.



The next stop was Colchani. Small town 20 km away from Uyuni where a big salt factory is located and is famous of handicraft. There are a lot of colourful stall with original things made of alpaca wool, colourul textils and also with food. We didn't have to worry about the last mentioned thing because at the time when we were wandering in a maze of stalls Edi was preparing our dinner. Hot, tasty meal made of cooked meat, vegies and quinoa that makes this region famous and it's not possible not to spot it's plantations on the way.



It's not possible to get to Isla Incahuasi so our next stop was salt desert. It looks amazing because at this time of year whole terrain is covered in water, warm during the day but it's not that romantic in the evening because it gets cold fast. We were admiring mineral springs flowing out of salt pan with colourful, cold water. We visited an island filled with flags from all over the world and Dakar Monument. We moved away from the rest of cars finding a pilent place where Edi was showing us how to play with perspective on the photos. He had a dino with him, guys went crazy with photos and we got infected with this mood too in spite of that our breathing is getting worse and we keep chewing coca leaves that we managed to buy at the market in Uyuni even more often.



The sunset is getting closer. It's a real spectacle and it's hard to keep my eyes off the huge orange hiding behind the white horizon. Undoubtedly it was one of the most stunning sunsets I have ever seen. We ended the day with a supper at Edi's home. His wife prepared a delicious meal for us. We came back to the city because we had two types of accomodation to choose from - very modest salt hotel or hostel in Uyuni. We all decided to choose the second one with the possibility of taking a hot shower because we were aware that on the other day there wouldn't be a chance to take one.



We were left at Salty Eye hostel. It was the worse nightof all during our one month trip for me. We got a double room without a window. Maybe in some other circumstances it wouldn't be that bad athough I'm always booking rooms with windows. These without are like prison for me. This time I had no choice and adding to this my breathing problems that I had since we came to Uyuni, I had such dyspnoea at night.. If it was not enough the stuff closed the hostel for night time and I couldn't get out to catch my breath, add to this runny nose, headache.. I finally fell asleep with a flashlight in my hand, maybe it was 3 hours altogether. I guess it was the first time I was happy when I heard wake-up call, I could get up and leave this room. It turned out later that I was not the only one who had problems with sleep because our friends were waking up all night, including Piedro who was sleeping always and everywhere as his friends laught at him :)



Day 2.

Edie was waiting for us early in the morning and took us home again. We ate breakfast prepared by his wife and soon afterwards we set off. Kilometers covered on dusty road, stunning views, colourful quinoa plantations, herds of alpacas running across the road and volcanoes peaks covered with snow emerging on the horizon. We reached the town of San Cristobal de Lipez that was moved in 1999 altogether with historical church by the mining company after the mineral deposits were discovered underneath. The church is the only interesting thing in here. Finally we stopped at Valle de Rocas. Nature handles with rocks in an amazing way at the desert. The landscape differs from everything we'd seen until now. Raw, flat terrain of Siloli Desert surrounded by mountains, there is the Ollague volcano ascending on 5865 m.



After lunch served by Edi we got back on the road again.



We climbed up on terrible bumpy road, we passed by colourful lagoons. The first one, called Laguna Canapa, the views are breathtaking but there were only few flamingos so Edi decided to go further.



The next stop was Laguna Hedionda (Stinking Lagoon), named for its smell. The leake surrounded by snow covered mountains and finally we found huge flocks of flamingos. There are 3 species that can be found in here: Chilean Flamingo, Jame's Flamingo (the most abundant and the smallest of all of them) and Andean Flamingo (the biggest reaching 120cm). I could stay here and watch these pink birds all day but the time and huge distances that we had to cover forced us to leave. Flamigos can be found near other lagoons too but I think Edii chose this one on purpose. There were almost no other people around.



We stopped by another rock called Arbol de Piedra (Rock Tree). Again there were a lot of people as usual when it comes to such popular symbols of Altiplano. I started already to recognize some of them we because we kept bumping on each other :) Another stop by almost vertical rock. Edi was pointing at something, we came closer and it was hard to believe that in the middle of the desert, on bare rock, where aparently there is no food around, we encountered animals resembling a cross-bred of a rabbit and a chinchilla, with their eyes half shut, sitting calm and not carrying at all about our presence. These are Mountain Viscacha, a species of rodent living in South America.



Laguna Colorada was the last place we stopped that day. This lake is located at 4270 asl and its reddish colour is caused by sediments and algae. Again we can admire flocks of flamigos coming here for feeding. The lake contains borax that covers the surface of lake whose white color contrasts with the colour of water. It's cold, strong wind blew, at that time I was not the only one who had problems with breathing. Przemek and Jean, our French collegue started to feel the altitude. They felt even worse when we arrived to the hostel, we are close to 5000m asl. They couldn't eat and had gastric problems. I was dying for few days but I didn't complain about lack of apetite. Some kind of weird altitude sickness :D Edi was rescuing Daniello on previous day with brew of some kind of pine. Now we were all drinking it, just in case :D We knew before we came here that this accomodation wouldn't be a luxurious one. And it was not but at least there was a window in the room we couldn't lock, the power was on until 10pm and cold water only so we could forget about a shower. It was suppose to be cold so we were prepared for that but it was not that bad. Tired with all day on the road, the ride on astray, we went to sleep early.




Day 3.

We woke up at 4 am. Again I was the first one who got up but this time I slept a bit more, I felt better although it was still hard to breathe. The sky was full of stars when we were leaving the hostel. All the way I was wondering how Edi knew where to go because the road was not so obvious and we were bouncing on our seats on every single bump :D We reached Geyser Sol de Manana (Morning Sun). The best views can be spoted here on early morning when it's simply cold and hot fumes getting out of mud puddles are visible. This place is a geothermal field located on Bolivian side of Tatio volcano on 4800-5000 m. It was freaking cold and I put on everything I had. One of geysers emits pressurized steam, visible in the morning up to 50 meters high. We were passing by another geysers with boiling mud, there are around 50 of them. Everybody were warning us to be careful, that it's dangerous and a day before some tourist fell in on of this puddles. I don't know if he survived because there is no place in here to look for help. "You just die" said Edi to guys who were asking him about what to do in such situation. It was the third victom of this place.



Aguas Calientes are hot springs where the water is warmed by undergournd volcano. A part of our team was taking a dip, we were admiring the views and a herd of llamas that was walking along peacefuly on the shore. The air is so cold here, cold wind blows, icicles were hanging from the roof of the building, hot water evaporates creating incredible views in the sun rays.



Next stops were quite short because half of our team was suppose to stay at the border of Chile and we had to get back on time to Uyuni. We visited Desierto Dali, another rock formations scaterred on the desert. I was more glad to spot nandu or a fox than another rocks in the distance. We stopped by Laguna Verde and Laguna Blanca at the altitude of 4400 m with the view on Licancabur volcano overlooking lagoons at the height of 5960 meters. Laguna Verde owes its unique, turquoise blue colour to this volcano. The colour is caused by brass oxide compounds. Colourful lagoons are located in Eduardo Avaroa Andean Fauna National Reserve.



We got to the border, our Italian friends stayed here and we started our way back stopping from time to time to shoot some photos of llamas and vicunas running here in herds. The whole loop covers 900 km. Most of the time you spend in the car being on the road and covering big distances and also altitudes. I think that such places makes you stronger, you can't escape, you have to fight for every breath and step that you want to take. There is a feeling of panic that appears because of the problems with breathing, lack of sleep that is slowly killing you mentally. Next leg of our journey shown that maybe not only the altitude was a problem in my case because after reaching Madidi dengue fever was suspected as a result of mosquito bites in Foz do Iguazu before we reached Uyuni but this is different story to be told. Maybe I'm not good example of weak acclimatization to high altitude although that everybody reacts in different way in spite of age or physical condition. Our Italian friends came to Uyuni from La Paz, Cuzco was previous place they had visited so they should be adjusted already to altitude. However Daniello was the first one who got sick on the first day. We took sorochi pills before we came to Uyuni. Later I'd read that they can even make it harder to get used to heights. I recommend to buy coca leaves that everybody chew here and it's easy to buy in Uyuni. After all nothing makes you more happy than a hot shower and a soft bed, things that are so obvious in everyday life. And that feeling that you've made it <3 We had to wait a bit to get these things beause we had a long ride on a night bus running to La Paz ahead.



I have been dreaming to see this unearthly places that Salar de Uyuni and Altiplano certainly are. I wouldn't trade all these views of colourful lagoons, volcanoes, flamingos and alpacas for nothing. I paid a high price for all that, I have never had to fight with my own body, bad mood, heavy breath but it was worth it. This place is spectacular and the views unreal. Unimaginable space riddled with volcanoes, raw rocks and colours of lagoons painted with a hand of Pachamama..



Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page