Biały, drobny pył unoszący się w powietrzu. Zaciera linię horyzontu, rozmazuje stada gnu i zebr stojące w oddali. Teraz znikają w tym kurzu, który podnosi silny wiatr i tworzy małe trąby powietrzne. W oddali widzę słonie prowadzone przez tą surową, bezkresną przestrzeń przez dużą słonicę. Za nimi podąża ogromny samiec. Wiatr zdaje się przybierać na sile, gdy zjeżdżamy ze wzgórza i zmusza nas do zamknięcia okien i dachu.
Niedawno skończyła się pora deszczowa. Drogi znowu są przejezdne, jakby ponownie otworzyły się wrota prowadzące do tej wyjątkowej krainy. Jezioro Amboseli, które jest jeziorem okresowym nadal zalewa ogromne połacie terenu i sprawia wrażenie nadal bronić dostępu do wszystkich swoich tajemnic. Wysoki stan wód wabi ogromną ilość zwierząt przychodzących tu schłodzić się, ugasić pragnienie, żywić się soczystą, zieloną trawą. To właśnie dla nich tu przyjechaliśmy po cichu licząc na zobaczenie szczytu Kilimanjaro górującego nad wielką równiną Masajów.
Amboseli National Park jest drugim najpopularniejszym parkiem w Kenii i gwarantuje spotkanie z ogromnymi stadami słoni, posiadaczami ogromnych ciosów a wszystko to w cieniu najwyższej góry zwanej dachem Afryki - Kilimanjaro. Widuje się tu ogromne stada antylop gnu, zebr, bogactwo gatunków ptaków a także możliwość zobaczenia lwów i gepardów. Bagna Enkongo Narok, Olokenya i Longinye, które szerokim pasem otulają centralnie położone, okresowe jezioro Amboseli, wabią największą liczbę dzikich zwierząt. Słonie chętnie przychodzą tu napić się, zażyć kąpieli. To doskonałe miejsce na zobaczenie hipopotamów. Sawanna, która rozpościerająca się wokół stanowi pastwiska dla wielu gatunków antylop i zebr a także jest doskonałym miejscem polowań dla drapieżników. Lasy akacjowe porastają obrzeża parku i tu najłatwiej spotkać żyrafy.
Amboseli to także ziemia Masajów, którzy tu hodują swoje bydło. Park zajmuje jedynie 5% całego ekosystemu Amboseli gdzie na 8000 km2 żyje około 30.000 Masajów. Ich rancza znajdują się na trasie dawnego korytarza, który niegdyś łączył Amboseli z północną Tanzanią i Masaai Mara, co często stanowi źródło konfliktu na linii człowiek-zwierzęta.
Na terenie parku znajduje się także centrum badawcze założone przez dr Cynthię Moss, która swoje badania nad słoniami zaczęła w 1972 roku i prowadzi je do dziś. Obiektem jej badań (w ramach Amboseli Elephant Research Project) była słonica Echo, przywódczyni stada i zapewne najdłużej badany ssak lądowy w historii. Dr Cynthia zaczęła obserwować słonicę w 1973 roku aż do 2009, gdy Echo zmarła w wieku 65 lat. Przez ten czas była bohaterką wielu książek i filmów o słoniach. Badania Dr Moss koncentrowały się na demografii, rozmieszczeniu, zachowaniach, sposobach komunikacji i strukturach społecznych słoni. To dzięki jej badaniom wiemy tak wiele o tych pięknych stworzeniach. Słonie z Amboseli przyzwyczajone są do obecności ludzi a przez to są mniej agresywne od swoich krewnych z Tsavo.
Nie planowaliśmy odwiedzin w parku Amboseli. Pomysł pojawił się spontanicznie, kilka dni przed wyruszeniem w trasę. Mieliśmy już za sobą kilka selfdrive safari podczas tego długiego pobytu w Kenii, który trwał już prawie 4 miesiące. Samochód udało nam się załatwić miesiąc wcześniej, gdy po zakończeniu pory deszczowej wyruszaliśmy drugi raz do Tsavo East. Znaliśmy trasę wiodącą do Voi, omijającą Mombasę, przez Shimba Hills. Land Cruiser naszego znajomego Benedicta świetnie sobie w tym terenie radził i nie bez powodu ma subtelną ksywkę "Beast" czyli bestia. Znając możliwości auta zdecydowaliśmy się na wybranie trasy wiodącej przez park Tsavo West a następnie w kierunku na Taveta i dalej w kierunku Rombo, wzdłuż granicy z Tanzanią.
Był lipiec. Prezydent Kenii otworzył hrabstwa po lockdownie spowodowanym pandemią a to dało nam możliwość opuszczenia na chwilę Kwale. Nie wiem dlaczego przyszło mi do głowy akurat Amboseli. Może ze względu na widok Kilimanjaro, najwyższego szczytu Afryki górującego nad równiną parku. Może chciałam też zobaczyć krainę Masajów, wyrwać się na chwilę z Diani Beach, gdzie spędziliśmy ostatnie miesiące a przy okazji świętować moje imieniny, które wypadają na początku lipca. Najbardziej jednak chciałam znowu zobaczyć sawannę, zwierzęta, szczególnie słonie, z których słynie ten park. Ten widok z pewnością nigdy nam się znudzi bo to wyjątkowe zwierzęta. Kartą przetargową była również cena wstępu i fakt, że w dalszym ciągu parki były wolne od turystów. Z powodu pandemii obniżono ceny wstępów do parków zarządzanych przez Kenya Wildlife Service (KWS) prawie o połowę. Skorzystaliśmy z tego przywileju już miesiąc wcześniej odwiedzając drugi raz Tsavo East. Wstęp do Amboseli jest jednym z najdroższych pośród innych kenijskich parków i do tej pory kosztował 60 $ za 24 godziny (można wjechać kilka razy w ciągu doby). Teraz koszt jednego dnia wynosił 35 $ i z tego powodu zdecydowaliśmy się spędzić w parku dwie doby. Aby zminimalizować koszty zaproponowaliśmy wspólny wyjazd naszej koleżance, którą poznaliśmy w Diani. Utknęła na wybrzeżu tak jak my, z tą różnicą, że do tej pory nie miała okazji wybrać się na safari. Dzieliliśmy więc koszt wynajmu auta i paliwa na 3 osoby.
Dzień wyjazdu. Pobudka o 4 rano. Szybkie śniadanie, kawa i byliśmy w drodze do hotelu Reginy. Kluczyliśmy wąskimi uliczkami, ale w końcu go znaleźliśmy. Przed opuszczeniem wybrzeża zatankowaliśmy auto w Ukundzie. Tu paliwo jest tańsze niż w głębi kraju - im dalej od wybrzeża, tym ceny wyższe, ale również na naszej trasie nie ma zbyt wielu stacji. Pierwszy etap drogi znaliśmy już doskonale. Wiedzie ona przez Shimba Hills do Voi i omija Mombasę. Pokonywaliśmy ją kilkukrotnie podczas naszych selfdrive safari do Tsavo East. Wiedzie przez
Kwale, gdzie urywa się asfalt i zaczyna droga gruntowa aż do Kinango. W porze suchej droga wygląda całkiem dobrze, ale trzeba uważać na dziury, które powstają na skutek ruchu ciężarówek i autobusów. Od Kinango zaczyna się nowa, asfaltowa droga naszpikowana progami zwalniającymi w okolicach szkół. Nie zawsze są one dobrze oznakowane, więc trzeba dostosować prędkość, uważać na ludzi i zwierzęta domowe. Do Voi dojeżdżamy już drogą prowadzącą z Mombasy w kierunku Nairobi. Tu ponownie tankujemy samochód nie mając pewności, gdzie będzie następna stacja. Skręcamy w kierunku Tsavo West i bramy Maktau. Przejazd przez teren parku Tsavo West w tym miejscu nie wiąże się z dodatkowymi kosztami, ale trzeba bardzo uważać na zwierzęta. Po drodze widzimy żyrafy, ogromne stada słoni, które przyszły do wodopoju, młode samce przepychają się trąbami, całe stado wzbija w powietrze czerwone kłęby kurzu. Wysychające jeziorka wskazują na fakt, że pora deszczowa już minęła i stają się teraz miejscem przyciągającym spragnione zwierzęta. Tu widzimy również pierwsze antylopy gnu, których do tej pory nie było nam dane zobaczyć w innych parkach.
Kierujemy się na miasto Taveta. Szukamy trasy wiodącej do Rombo, której nie ma na mapie i trudno ją wypatrzeć z drogi, którą jedziemy, więc pytamy stojącego niedaleko policjanta. Wskazuje nam drogę gruntową ukrytą za krzakami. Benedict mówił o niej jako hard road, ale Bestia miała sobie z nią bez problemu poradzić. Takich dziur jeszcze w Afryce nie widzieliśmy, prawdziwy off road przez jakieś 60 km. Kurz był wszędzie wzbijany przez koła naszego samochodu, zwierzęta i mijane samochody. Jechaliśmy przez masajskie wioski, mijaliśmy barwnie ubrane kobiety, dzieci gnające stada krów i kóz, totalne pustkowia, wąwozy, którymi niedawno płynęły potoki wody podczas pory deszczowej. Teraz po deszczu zostały jedynie wysychające jeziorka, gdzie zbierają się zwierzęta. Droga wiedzie wzdłuż granicy z Tanzanią i miejscami okolica wygląda jak totalne pustkowie. Gdzieniegdzie widać małe chatki sklecone z blachy falistej, gliny i patyków, małe plantacje pomidorów, ale też surowe skały i suche zarośla sprawiające wrażenie miejsca niezbyt przyjaznego do życia.
Spieszyliśmy się do bramy parku Amboseli, żeby jeszcze tego dnia zdążyć wjechać na jego teren. Docieramy do bramy Kimana o godzinie 16. Załatwiamy wszystkie formalności - płacimy za bilet wstępu i opłatę za samochód (wszystko płatne kartą). Nie musimy długo szukać zwierząt. Z resztą zanim dojechaliśmy do bramy mijaliśmy wielokrotnie żyrafy i zebry. Park nie jest ogrodzony płotem, więc zwierzęta mogą się przemieszczać i opuszczać park, co niestety często powoduje konflikt z miejscową ludnością. Słonie potrafią wejść na tereny ludzi, zniszczyć uprawy lub je po prostu zjeść. Słyszałam, że w często w celu zapobiegania takim wejściom na obrzeżach sadzi się chilli, którego słonie nie lubią :) Późnym wieczorem długo czekaliśmy na naszego gospodarza w campie bo czekał na drodze opanowanej przez stado kilkudziesięciu słoni.
Jadąc drogą od bramy Kimana widzimy w oddali te piękne zwierzęta. Słońce zbliżało się coraz bardziej do linii horyzontu sprawiając, że trawy sawanny nabierają coraz bardziej intensywnej barwy. Szły spokojnie, podążając jeden za drugim od strony bagien. Zawsze w takich momentach zadziwia mnie fakt jak takie ogromne zwierzę tak bezszelestnie się porusza. Zatrzymujemy się w bezpiecznej odległości i obserwujemy samicę prowadzącą swoje stado przez drogę. Wśród dużych osobników biegają radośnie małe słoniki. Towarzyszą im małe, białe czaple, często siedzące na plecach niczym pasażer podróżujący na gapę. Spotykamy szakale biegające tuż przy drodze, stada gnu i zebr. Nad Kilimanjaro zbierały się chmury. Powietrze było gęste od kurzu unoszącego się wszędzie. Tego dnia była to krótka wizyta zakończona pięknym zachodem słońca. Taki obraz Afryki miałam w swojej wyobraźni - ogromna przestrzeń bogata w dzikie zwierzęta.
Nasz guesthouse wysłał po nas motor, żeby zaprowadził nas na miejsce. We4Kenya znajduje się niedaleko jednej z masajskich wiosek i jest prowadzony przez jednego z mieszkańców, Wilsona. Nie jest łatwo samemu trafić w odpowiednią drogę jadąc od bramy Kimana bo jest tu jedynie plątanina ścieżek wydeptanych przez zwierzynę i rozjeżdżoną przez motory, które są tu najpopularniejszym środkiem transportu. Jadąc za młodym chłopakiem dojechaliśmy do ogrodzenia zbudowanego ze sterczącego na zewnątrz drutu. To ochrona przed słoniami, żeby nie wchodziły na teren campu. Mieliśmy ogromną ochotę spać pod namiotami i camp oferuje taką opcję. Jednak nasz gospodarz bardzo chciał nas ugościć jako pierwszych gości po pandemii i zakwaterował nas w małym domku z łazienką w cenie namiotu, w którym spaliśmy wszyscy troje. Nie chcieliśmy, żeby Regina spała sama i musiała chodzić w nocy do toalety, gdy my mieliśmy jedno wolne łóżko. Wilson okazał się fantastycznym gospodarzem We4Kenya. Pierwszego wieczoru byliśmy bardzo zmęczeni, ale emocje nie dały nam spać. Spędziliśmy trochę czasu przy ognisku z Wilsonem i jego przyszłą żoną Rachel oraz ich kotem, który usadowił się na moich kolanach (i to już jest jakaś reguła, że wszędzie, gdzie pojedziemy ja od razu mam nowych przyjaciół w postaci zwierząt :) ). Wieczór był chłodny i wietrzny, klimat zdecydowanie różni się od tego na wybrzeżu i to właśnie tutaj pierwszy raz zmarzliśmy podczas całego, prawie 6 miesięcznego pobytu w Afryce.
Następnego ranka budzik zadzwonił przed 5 rano. Emocje przed ponowną wizytą w parku szybko postawiły nas na nogi. Po śniadaniu, gdy zaczęło świtać czekała na nas niespodzianka. Regina przybiegła do jadalni wołając mnie, żebym koniecznie to zobaczyła. Kilimanjaro odsłoniła swoje oblicze. "Nieśmiała Góra" jak nazywają najwyższą górę Afryki, często kryje swój szczyt w chmurach, szczególnie o tej porze roku, gdy powietrze nie jest tak przejrzyste. Później na jej szczyt zaczęły podnosić się chmury, ale mieliśmy okazję widzieć ją jeszcze będąc już w parku. To przez ten spektakl wjechaliśmy do parku później niż planowaliśmy, ale trudno było odwrócić się, jechać przed siebie zostawiając w tyle widok płonącego od promieni słońca ośnieżonego wierzchołka.
Na bramie Kimana spotkaliśmy ponownie poznanego dzień wcześniej strażnika o imieniu Joseph. Twierdził, że tego dnia wjeżdżamy jako pierwsi. Skorzystaliśmy z jego rady i pojechaliśmy w kierunku stacji badawczej szukając lwów. Musieliśmy przejechać zatopioną przez wodę drogą. Jezioro Amboseli, które pojawia się jedynie w porze deszczowej, nadal zalewało niektóre miejsca. Wracając musieliśmy poczekać aż minie nas ogromny samiec słonia zmierzający w kierunku bagien. Trzeba pamiętać o tym, by zawsze ustępować miejsca zwierzętom i nie sprawiać, by poczuły się zagrożone czy osaczone. W tym momencie Kili znowu wyłoniło się zza chmur. Pić kawę z widokiem na tą górę, w towarzystwie gnu i zebr chodzących wokół to czysta magia.
Później przejechaliśmy w kierunku bagien Olokenya. Stada słoni przyszły zażyć kąpieli i napić się wody. Widzieliśmy je w oddali, gdy wolno maszerowały jeden za drugim w naszym kierunku. Hipopotamy spokojnie przechadzały się po soczyście zielonych łąkach. Kolejne stada z młodymi pojawiały się na bagnach. Mieliśmy cały dzień więc spędziliśmy tu trochę czasu podziwiając ten widok, popijając kawę w towarzystwie słoni. Jeden z ogromnych samców zmierzał powoli w kierunku naszego samochodu. Wstrzymaliśmy oddech przez chwilę. Postanowiliśmy poczekać aż spokojnie nas minie. Kroczył dostojnie bez najmniejszych oznak niepokoju a moje serce waliło jak szalone.
To niesamowite wrażenie, gdy tak duże, dzikie, wolno żyjące zwierzę zaszczyca nas swoją obecnością. Obserwował nas, ale najwyraźniej nie budziliśmy w nim obaw. Zawsze traktuję takie chwile jak ogromny przywilej, że mam możliwość zobaczyć zwierzęta wolne i szczęśliwe w ich naturalnym środowisku. Ten moment mam przed oczami do chwili obecnej, gdy pomyślę o tym miejscu.
Ruszyliśmy w kierunku Oltukai Orok circuit, ale musieliśmy zawrócić. Droga była pod wodą a my znaleźliśmy się na środku jeziora Amboseli. Obawialiśmy się ryzykować utknięcia tutaj, w pustym parku. Jednak to była niesamowita chwila na środku jeziora, otoczeni przez krzyczące flamingi z przechadzającymi się na brzegu słoniami. Jadąc na wstecznym biegu szukaliśmy miejsca, gdzie droga będzie na tyle szeroka, żeby udało się zawrócić i na szczęście nie trwało to długo.
Stada gnu, zebr, gazeli, impali towarzyszyły nam przez cały dzień. Widzieliśmy wiele razy hieny, słonie, bawoły. Hipopotamy przez wysoki poziom wody to równie częsty widok jednak te zwierzęta zdecydowanie lepiej podziwiać z bezpiecznej odległości. Wjechaliśmy na lunch na punkt widokowy. Małe ptaki nie dawały nam spokoju. To błyszczaki rudobrzuche. W promieniach słońca ich pióra przepięknie błyszczały. Wyglądały jak małe klejnociki skaczące wokół nas licząc na łatwy posiłek prześcigając się z innymi, mniejszymi ptaszkami. Pojawiły się w momencie, gdy tylko zaczęliśmy szykować jedzenie, wcale się nie bały. Było ok 2 po południu. Wtedy zerwał się silny wiatr. Unosił w powietrze drobinki pyłu z Amboseli tworząc wielkie chmury. Widok niecodzienny bo wyglądało to jakby masajska ziemia gdzieś płonęła albo przebiegło stado antylop podnosząc ten kurz. To był jednak tylko wiatr, nic nadzwyczajnego o tej porze roku jednak nam odbierał dech a kurz wciskał się wszędzie, wypełniał wnętrze samochodu.
Tego dnia nie spotkaliśmy lwów, ale ten czas spędzony w cieniu Kilimanjaro był cudowny pod każdym względem - widok ośnieżonego szczytu w promieniach wschodzącego słońca, stada słoni wędrujących po parku, ogromne stad zebr i gnu. Chyba nigdy dotąd nie widziałam tak wielu zwierząt w jednym miejscu.
Było już ciemno, gdy dotarliśmy do naszego campu. Wilson zaczął się już o nas martwić, ale tym razem trafiliśmy tu bez problemu. Po prostu podwieźliśmy do pobliskiej wioski paru młodych Masajów. Późnym wieczorem zasiedliśmy wszyscy przy ognisku, które rozpalono specjalnie dla nas. Rozmawialiśmy oświetlani tańczącymi na wietrze płomieniami. Nadal wiał bardzo silny wiatr i zaczęło przez chwilę padać. Pierwszy raz zmarzliśmy w Afryce, ale tak miło się rozmawiało, że mimo późnej pory i chłodu siedzieliśmy do północy rozbudzeni emocjami minionego dnia.
Kolejny raz wstaliśmy przed wschodem słońca, po niecałych 5 godzinach snu. Tym razem jechaliśmy sami bo Regina umówiła się na wizytę w wiosce Masajów, gdzie mieszka rodzina jej znajomego poznanego w Diani. My wybraliśmy ponowną wizytę w parku. Kilimanjaro zasnuły ciemne chmury. Wjechaliśmy do parku chwilę po 6 rano i od razu ruszyliśmy w kierunku stacji badawczej. Po drodze zaczął padać deszcz. Ciężkie chmury w połączeniu z zielenią drzew i żółcią traw tworzyły piękny obraz, który udoskonaliła natura tworząc na niebie ogromną tęczę. Powietrze pachniało mokrą ziemią. Jechaliśmy rozglądając się za lwami. Stada gnu i zebr przeniosły się dziś w inną część parku, bliżej bramy Kimana. Wiele razy trafiliśmy na hieny i stada słoni. Przeszukaliśmy wszystkie możliwe miejsca, które wskazał mi na mapie Wilson. Poprzedniego dnia kręciliśmy się w tych okolicach, ale też nic nie znaleźliśmy. Dziś widzieliśmy jedynie odciski ich łap wskazujące na to, że zdążyły ukryć się w cieniu gęstych zarośli. Lwy polują głównie nocą i najlepszy moment na spotkanie z nimi to późny wieczór lub bardzo wczesny ranek. Większość polowań ma miejsce w nocy, ale park należy opuścić do godziny 18, co nie ułatwia całego zadania. Mieliśmy okazję spotkać już lwy w Tsavo East podczas ostatniego safari, ale to zawsze jest po prostu szczęście a nie pewność, że się je zobaczy.
Zrobiliśmy przerwę na kawę wiedząc, że nie musimy się już nigdzie spieszyć bo szanse spotkania lwów zmalały prawie do zera. Akurat przestało padać. Widzieliśmy inny samochód, który zatrzymał się przed stadem słoni. Po chwili samochód ruszył a ze środka pomachała nam pani w starszym wieku uśmiechając się szeroko. Dobrze przypuszczałam, że była to badaczka słoni z Amboseli, dr Cynthia Moss. Dla mnie to zawsze ogromny zaszczyt spotkać osobę, która swoją pasją i miłością do zwierząt robi tyle dobrego. Staliśmy tam obserwując te piękne stworzenia. One również nas obserwowały, ale wyraźnie nie były zaniepokojone naszą obecnością. Posypywały się ziemią, jadły trawę, maluchy bawiły się razem. Wokół odpoczywały gazele, przechodziły niespiesznie gnu, nagle pojawiły się również hieny. Cudny widok. Tyle pięknych stworzeń w zasięgu wzroku.
Czas pomału się kończył a chcieliśmy zajrzeć jeszcze w jedno miejsce. Tu nie ma możliwości po prostu przejechać z jednego miejsca na drugie bez zatrzymywania się. Walkę toczyły dwa samce gnu wzbijając w powietrze kłęby białego pyłu. Później w oddali dostrzegłam stado ptaków. Już z tej odległości wyglądały na sępy, a jeśli są sępy to jest też padlina i może też sprawcy całego zamieszania. Nie myliłam się. Stado sępów próbowało zabrać posiłek szakalom, ale to na pewno nie one zabiły młode gnu. W przyrodzie nic się nie marnuje, więc resztki od razu znalazły amatorów łatwego posiłku. Przejechaliśmy wzdłuż drogi, ale nic nie znaleźliśmy. Dla wielkich kotów było już za gorąco i na pewno schowały się w pobliskich zaroślach. Obserwowałam miejsca w cieniu akacji. Instynkt mnie nie mylił bo wypatrzyłam geparda. Był wprawdzie za daleko, żeby o tej porze dnia wyszło wyraźne zdjęcie na dużym zbliżeniu bo powietrze faluje zniekształcając obraz, ale zostanie chociaż piękne wspomnienie i satysfakcja.
Park opuściliśmy około południa i ruszyliśmy w drogę powrotną do campu, spotkać się z Reginą. Pożegnaliśmy znajomego strażnika na bramie. Po powrocie zjedliśmy lunch i zaczęliśmy długą drogę powrotną do Diani. Tym razem wybraliśmy inną drogę, przez Imali. Przez pierwszy etap, do utwardzonej drogi poprowadził nas Moses na motorze. Samemu trudno by było znaleźć drogę w tej plątaninie ścieżek przeplatanych dziurami i kłębach kurzu. Dalej kierowaliśmy się na Voi i tradycyjnie drogą przez Shimba Hills. Wracaliśmy do Diani Beach trochę jak do domu. Dotarliśmy w środku nocy, nie zdążyliśmy przed godziną policyjną, ale na szczęście nikt nas nie zatrzymał. Droga z Imali do skrętu na Kwale była tym razem pełna ciężarówek, które strasznie spowalniały jazdę. Droga zajęła nam tym razem łącznie 9 godzin i po dojechaniu do hotelu jedyne na co miałam ochotę to prysznic i sen. Dużo snu, żeby odespać nieprzespane noce pod rozgwieżdżonym niebem Amboseli.
Jak samemu zorganizować wyjazd do Amboseli?
Pierwszą rzeczą, o której należy pomyśleć to znalezienie odpowiedniego samochodu. W porze suchej na pewno jest to mniejszy problem bo możliwe byłoby także dojechanie samochodem typu SUV - takim, jak np. Toyota Vanguard, którą odwiedziliśmy Nakuru National Park. Myślę, że w Nairobi jest zdecydowanie łatwiej znaleźć taki samochód. Diani Beach to zupełnie inne miejsce, nastawione na turystę przyjeżdżającego z biurem podróży, który nie zada sobie tyle trudu by wybrać się do parku na własną rękę. Z resztą wypożyczenie takiego samochodu jak Toyota Landcruiser bez kierowcy nie jest proste. Większość osób, które posiadają takie samochody upierała się, żeby jechał z nami kierowca. Rozumiem to z jednej strony bo nie znają osoby, której wypożyczają ten drogi samochód będący często dorobkiem życia. Nie wiedzą czy mamy odpowiednią wiedzę i umiejętności, żeby do nie zniszczyć po drodze czy nie wpakować się w problemy prowokując do ataku dzikie zwierzęta przez brak odpowiedniej wiedzy na temat ich zachowań.
W pierwsze selfdrive safari tym autem wybraliśmy się do Tsavo East ze znajomym, który organizuje safari (dla nas była to już druga wizyta w Tsavo East, ale o tym parku napiszę w oddzielnym poście). Pojechał z nami trochę jako przykrywka bo Przemek doznał 2 miesiące wcześniej infekcji oka i stracił w nim widzenie, więc myśleliśmy, że pojedzie jako drugi kierowca a okazało się, że nie ma prawa jazdy, więc jedynym kierowcą w dalszym ciągu był mój mąż :D . To on pomógł nam wtedy załatwić samochód od znajomego, z którym jeździł na safari. Benedict jest właścicielem Bestii czyli naszej Toyoty Landcruiser. Normalna cena wypożyczenia za dobę to 120 $. My mieliśmy znacznie niższą cenę - 75 $, być może także przez niecodzienne okoliczności pandemii i totalny brak zainteresowania safari w tym czasie a być może po prostu umiemy już z miejscową ludnością rozmawiać :) Tu trzeba rozmawiać, umieć przełamać bariery między mzungu a rafiki bo nie da się ukryć, że w tak popularnej, turystycznej miejscowości jesteśmy postrzegani z pozycji bogatego, białoskórego, niewiele wiedzącego o tym kraju, jego zwyczajach a przede wszystkim o cenach.
Do ceny wynajmu trzeba doliczyć koszt paliwa i zabrać ze sobą wszystko, czego możemy potrzebować przez najbliższe dni czyli jedzenie i odpowiednią ilość wody pitnej. My mieliśmy ze sobą także wodę do mycia rąk. Zabraliśmy jedzenie, aby w parku zjeść lunch, napić się kawy przygotowanej wcześniej, przekąsić coś bez konieczności wracania do campu bo chcieliśmy cały możliwy czas spędzić w parku. W okolicy bramy Kimana nie ma żadnych sklepów, jeśli nie liczyć jakiś małych stoisk z podstawową żywnością w okolicznych wioskach, więc najlepiej zaopatrzyć się we wszystko, czego możecie potrzebować przed wyruszeniem w podróż.
Kolejny punkt to nocleg. Nigdy nie zależy nam na luksusie jadąc na safari. To jest ostatnia rzecz, o której myślę i jestem gotowa nawet spać w samochodzie, żeby doświadczyć i zobaczyć jak najwięcej. Przed przyjazdem do Amboseli dodatkową trudnością był fakt, że dużo obiektów zostało zamkniętych w momencie ogłoszenia lockdownu i nie otworzyło się ponownie z braku turystów. Szukałam w inetrnecie i pisałam maile aby uzyskać potwierdzenie, że dane miejsce jest w ogóle otwarte. W ten sposób trafiłam na camp We4Kenya. Wilson odpowiadał na każdego maila, wymieniliśmy się telefonami w razie, gdybyśmy nie mogli trafić na miejsce. Bardzo nam się ten kontakt przydał bo nawet strażnik Joseph z bramy Kimana miał problem, żeby nam dokładnie wytłumaczyć, jak tam dojechać. Będąc tam na miejscu zrozumieliśmy na czym polega problem. Jedzie się po totalnym bezdrożu. Od jednej wydeptanej ścieżki odchodzą dziesiątki mniejszych i do końca nie wiadomo gdzie jechać, jeśli nie wiemy czego szukamy :) Wilson prosił, żeby zadzwonić w momencie, gdy będziemy opuszczać park i wysłał po nas Mosesa na motorze, który doprowadził nas do celu.
Sam camp to zadaszona jadalnia z miejscem na ognisko tuż przy budynku. Małe, proste domki z dużym łóżkiem, z łazienką i zimnym prysznicem. Do kąpania dostajemy wiadro z gorącą wodą zagotowaną przez kucharkę. To zupełnie wystarcza, żeby po całym dniu zmyć z siebie kurz unoszący się wszędzie w Krainie Masajów. Prostsze i tańsze namioty postawione na betonowym postumencie z dachem z blachy falistej są tańszą opcją. Łazienka w tym przypadku jest w oddzielnym, małym budynku. Z tego powodu dobrze jest zabrać ze sobą latarkę bo po zachodzie słońca jest tu naprawdę ciemno. Należy też pamiętać o odpowiednim obuwiu. W trakcie safari jest wprawdzie niewiele miejsc, gdy można opuścić samochód, ale tu, na terenie campu trzeba pamiętać o zagrożeniach, których nie każdy jest świadomy. Klapki zostawmy pod prysznic a po wąskich, kamienistych ścieżkach należy chodzić w zakrytym obuwiu z powodu skorpionów. Teren jest ogrodzony, więc nie musimy się obawiać towarzystwa dzikich zwierząt, ale spotykaliśmy je po drodze. Mijaliśmy zebry tarzające się w białym, drobnym niczym popiół piachu. Widzieliśmy również antylopy pijące wodę z kałuży, która w porze deszczowej była zapewne pokaźnej wielkości stawem zasilanym przez potoki wody płynące przez rowy, które teraz nasza Toyota bez problemu pokonuje.
Cena za nocleg za osobę w domku typu tent to 2700 Kes za osobę ze śniadaniem. Camp może także zorganizować safari jeśli nie macie własnego samochodu, wycieczki po okolicy motorem i transport do obiektu. Więcej znajdziecie na stronie We4Kenya : https://www.we4kenya.nl/
Wspomnę jeszcze raz o paliwie i tankowaniu po drodze. Najlepiej napełnić bak do pełna jeszcze przed opuszczeniem Ukundy. Drugi raz tankowaliśmy do pełna w Voi. Ta Toyota ma podwójny zbiornik, w który wchodzi 145 litrów. Mijaliśmy jeszcze stacje paliw w miasteczkach po drodze, na pewno była jedna w Kimana, ale tu już nie tankowaliśmy aż do momentu powrotu do Diani Beach, gdzie znaleźliśmy stację w Emali, na trasie Nairobi - Mombasa.
Rzeczy, które warto zabrać:
-ciepłe ubranie,
-odpowiednie obuwie,
-latarka,
-lornetka,
-jedzenie i woda pitna,
-okulary lub nawet gogle chroniące oczy, szczególnie jeśli macie oczy wrażliwe lub nosicie soczewki kontaktowe i wyruszacie do parku w porze suchej.
Wizyta w Amboseli to niesamowite chwile. To zupełnie inny park niż wszystkie, które odwiedziliśmy do tej pory. Droga była długa i męcząca. Amboseli w języku Masaai znaczy słony kurz, który tworzył niesamowitą atmosferę tego miejsca. To on powoduje, że powietrze o tej porze roku nie jest tak przejrzyste jak w porze deszczowej i jest właściwie popiołem powstałym z lawy wulkanicznej. Rano widoczność jest najlepsza. W okolicy południa zaczynało mocno wiać i to właśnie wiatr podnosi biały pył, który unosi się w powietrzu, wciska się we wszystkie zakamarki, zgrzyta w zębach, wpada do oczu. Tworzą się małe trąby powietrzne, silne podmuchy wiatru rozmazują obraz, gnu i zebry na horyzoncie rozmywają się w białych chmurach pyłu. Mimo, że pył dokucza to widok jest przepiękny. Ma się wrażenie jakby przed nami natura odgrywała niesamowity spektakl bawiąc się wszystkim co ma w swoim władaniu. I te ogromne stada słoni wędrujące w kierunku bagien, sunące niespiesznie w ich kierunku jeden za drugim.
Nigdzie wcześniej nie widzieliśmy tak dużej ilości hien. To pierwszy raz, gdy widzieliśmy gnu i sępy w takim dużym stadzie. Ostatni raz widzieliśmy koronniki szare w Ugandzie, a tu znowu kroczyły w pobliżu bagien. Widok Kilimanjaro o poranku, przerwa na kawę w towarzystwie słoni i Nieśmiała Góra wyłaniająca się niespodziewanie zza gęstych chmur, gdy staliśmy w pobliżu jeziora Amboseli. To doskonałe miejsce aby nacieszyć się obecnością słoni. Sprawiają wrażenie spokojnych, zupełnie nie niepokoił ich nasz widok. Mijaliśmy je również wjeżdżając na wzniesienie górujące nad tą surową równiną. Stojąc tam na szczycie czułam, że nasz czas w Afryce nieubłaganie mija, dobiega końca. To był chyba moment, gdy starałam się łapczywie łapać kadry w mojej pamięci. Zapamiętać widok afrykańskiego krajobrazu, zapach powietrza, dotyk ciepłego wiatru muskającego skórę, słonie, za którymi już czułam tęsknotę mając je chwilę wcześniej przed oczami.
Afryka wyryła się mocno w mojej pamięci. Zawsze chciałam tu przyjechać, coś mnie tu przyciągało, ale odkładałam tą wizytę w odległą przyszłość. Może po prostu musiałam dojrzeć, żeby poczuć, otworzyć umysł i umieć patrzeć na to wszystko, co na mnie tu czekało przez te wszystkie lata. Wyostrzyła zmysły aby pokazać mi swoje różne odcienie. To trudne do opisania piękno, ale również bieda. Piękna przyroda, ale również piękni ludzie. Poczułam serdeczność, ale także nauczyłam się walczyć o swoje i docenić siłę swojego charakteru, dostosowywać się do sytuacji, podejmować szybko decyzje i ponosić ich konsekwencje. To była doskonała lekcja życia. Przyjechałam tu myśląc, że wiem wystarczająco dużo, żeby sobie poradzić. Z każdym dniem, sytuacją, kolejnym poznanym człowiekiem utwierdzałam się w przekonaniu, że tak niewiele jeszcze wiem o Afryce, jej problemach i tak wiele jeszcze mogę się tu nauczyć. Opuszczałam Kenię z poczuciem, że zostawiam za sobą drugi dom, w którym tak szybko poczułam się po prostu dobrze. Kwaheri Kenya, na pewno się jeszcze zobaczymy.
_____________________________________
Amboseli National Park - selfdrive safari in the shadow of Kilimanjaro
White, fine dust hoovering in the air. Blurring the line of horizon, smudging herds of wildebeests and zebras standing in the distance. Now they dissapear in this dust lifted up by a strong wind forming small twisters. I can see elephants in the distance lead through this rough, boudless area by a big female. They are followed by a huge male. The wind seems to be getting stronger when we drive down the hill and forces us to close windows and roof.
Rainy season has finished not long ago. Roads are passable again as if the gate leading to this unique land has opened again. Lake Amboseli which is a temprorary lake still floods vast stretches of terrain and makes an impression of protecting the access to all of it's secrets. High water level is tempting ahuge numbers of animals coming here to cool off, quench the thirst, feed on juicy, green grass. They are the reason of our visit, counting on deep down to see the peak of Kilimanjaro overlooking the large Masaai plain.
Amboseli National Park is the second most popular park in Kenya and guarantees encounters with large herds of elephants, owners of huge tusks and all that in the shadow of the highest mountain of Africa called the Roof of Africa - Kilimanjaro. Large herd of wildebeests, zebras are common sight here as well as abundance of birds and spotting of lions and cheetahs. Swamps of Enkongo Narok, Olokenya and Longinye that wrap with wide belt centrally located, temporary lake of Amboseli, attract large numbers of wildlife. Elephants come here gladly to drink and take a dip. It's a perfect place to see hippos. Savannah that streches here is a grazing land for plenty of species of antelopes and zebras and also is perfect hunting place for predators. Accacia woods growing at the outskirts of park are the easiest spot to encounter giraffes. Amboseli is also a Masaai land who raise their livestock here. The park occupies only 5% of Amboseli ecosystem where in 8000 km2 live around 30.000 Masaai. Their raches are located on the ancient wildlife corridor that once connected Amboseli with northern Tanzania and Masaai Mara which often leads to human - wildlife conflict.
Within the boundries of park there is also a research center founded by dr Cynthia Moss who has started her research in 1972 and she still continues until now. The object of her research (within the Amboseli Elephant Research Project) was Echo, a matriarch of bush elephant and certainly the longest-running study of a land mammal. Dr Cynthia started her observation in 1973 until 2009 when Echo died at the age of 65. Through all this time Echo was the subject of many books and documentaries about elephants. The study of dr Cynthia concentrated on demography, distribution, behaviour, communication and social organization of elephants. We know now that much about these beautiful creatures because of her research. Elephants of Amboseli are used to human presence and they are less agresive than their relatives of Tsavo.
We were not planning our visit in Amboseli in advance. The idea appeared spontanously, few days before setting off. We had done few selfdrives during our long stay in Kenya that at that time lasted already 4 months. We managed to arrange the car a month earlier when the rainy season had passed and we set off for the second time to Tsavo East. We already knew the road running to Voi, skipping Mombasa, through Shimba Hills. The Land Cruiser of our friend's , Benedict, was getting along very well in this kind of terrain and this is one of the reasons it's being called a "Beast". We knew the possibilieties of the car so we decided to choose the route leading through Tsavo West, later in direction of Taveta and further towards Rombo, along the border of Tanzania.
It was July. The president of Kenya opened counties after lockdown caused by pandemic which gave the opportunity to leave Kwale county for a while. I'm not really sure why Amboseli came to my mind. Maybe it was because of the view of Kilimajaro, the highest peak of Africa overlooking the plain of the park. Maybe I also wanted to see the Masaai land, get out of Diani Beach for a while where we had spent last months and on this occasion celebrate my name's day that occur in July. The thing I wanted the most was to see savannah again, animals, especially elephants that make the park so famous. We will never have enough of this view for sure because these are so specail animals. The bargaining chip was also the entrance fee to the park and the fact that at that time parks were still free of tourists. Entrance fees to all parks under Kenya Wildlife Service (KWS) were lowered by almost half as a result of pandemic. We were lucky to take advantage of this fact a months earlier visiting Tsavo East. The entrance fee to Amboseli NP. is one the most pricy among Kenyan parks and earlier it costed 60 $ per 24 hours (multiple entry). Now the price was 35 $ and that was why we decided to spend 2 days there. We offered our friend we had met in Diani to go with us to minimalize costs of the trip. She got stuck in the cost the same both of us with the slight difference that she didn't have opportunity to go to safari until now. We shared costs of car rental and fuel among 3 of us.
The day of departure. Wake up at 4am . Fast breakfast, coffee and we were on our way to Regina's hotel. We were groping a bit narrow paths but we found it finally. We tanked the car in Ukunda before leaving the coast behind.The fuel is cheaper here than inside of the country - the further from the coast, the higher price but also there are not so many gas stations on the way.
The firts leg of the road was already familiar to us. It leads through Shimba Hills to Voi and skipps Mombasa. We drove through this road few times during our selfdrive safaris to Tsavo East. The road runs through Kwale where the tarmac road ends and a dirt road begins as far as to Kinango. It looks quite good in a dry season but still you have to be careful on holes made by trucks and buses. A new, tarmac road starts in Kinango but it's packed with speed bumps along the way near schools. These are not properly marked so you should adjust your speed, watch out for people and livestock. We got to Voi driving along the road leading from Mombasa - Nairobi road. We tanked the car again not sure where another gas station would be located. We turned towards Tsavo West and Maktau Gate. The ride across Tsavo West at this point involves not additional costs but you should be very careful on wildlife. We could see giraffes along the road, huge herds of elephants that came to waterhole, young males trying to push eachother with their trunks, whole herd was lifting red clouds of dust in the air. Drying waterholes indicate the fact that rainy season was over and now they became a spots attracting thirsty animals. This is where we saw first wildebeests we hadn't seen in other parks until now.
We were driving towards Taveta. Looking for a road leading to Rombo that was not marked on the map and was hard to notice from the road we were driving on, we asked a policeman standing nearby. He pointed a dirt road hidden behind shrubs. Benedict called it as a hard road but Beast was suppose to handle it without any problems. We haven't seen such holes until now nowhere else in Africa, a real off road through some 60 kilimeters. The dust was everywhere lifted up by wheels of our car, cows and cars we were passing by. We were driving through Masaai villages, passing by women dressed in colourful clothes, kids looking after cows and goats, total wastelands, ravines that not so long ago were filled with water running along them. Now there were only drying puddles left after the rain where animals gathered at. The road runs along the Tanzanian border and in some places the surrounding looks like total desolation. In some places there were small houses patched of corrugated iron, clay and sticks, small tomato platations but also rough rocks and dry shrubs making it all together a place not easy for living.
We were rushing to Amboseli's gate to manage to drive in on that day. We reached the gate at 4 pm. We arranged all formalities - payed entrance fees and car fee (all payed by card). We didn't have to look for animals. Besides, we were passing by giraffes and zebras on the way to the gate. The park is not fenced so wildlife can move and leave park boundries which unfortunatelly leads to conflicts with local community. Elephants sometimes enter to properties occupied by humans, destroy crops or simply eat it. I have heard that sometimes chilli plants are used by growing them around edges of farms to prevent intrusions of elephants that simply don't like these plants :) Late evening we were waiting for a long time for our host to arrive to the camp because he had been waiting on the road taken over by herd of tens of ellies.
We could see those beautiful animals in the distance while we were driving along the road from Kimana gate. The sun was getting closer to the horizon line making the colours of savannah grass even more intence. They were walking peacefully, one by one from marshland. I'm always impressed how it is possible that such a huge animal can move so silently. We stopped in safe distance to watch the female leading her herd through the road. Among huge individuals there were small babies running around cheerfully. A ccompanied by small, white egrets, often sitting on elephant's back travelling as a stowaway. On that day it was a short visit finished with amazing sunset. This is how I imagined Africa in my head - huge space rich in wildlife.
Our guesthouse sent a guy on motorbike to show us the way. We4Kenya is located not far from one Masaai villages and it's run by one of their habitants, Wilson. It is not an easy task to find the right way on your own driving from Kimana gate because all you can see is a puzzle of paths made by animals and motorbike that are the most popular type of transportation in here. We were following the young guy and we reached finally fence made of wire sticking outside. It was protection against elephants to prevent their entrance at camp's compound. We wanted to spend the night in tents because it's one type of accomodation in this place.
However our host wanted to welcome us as his first guests after lockdown and we were given a small cottage with bathroom in the price of a tent, big enough for 3 of us. We didn't want Regina to sleep alone and walk at night to the toilet while we had one spare bed inside. Wilson turned out to be a lovely host of We4Kenya. On the first evening we were so tired but emotions didn't allow us to go to sleep. We spent some time sitting at bonfire with Wilson, his future wife Rachel and their cat who found a perfect place for himself on my laps (it's some kind of rule already that everywhere we go I find fury friends right away :) ). It was winde and chilly night, climate differs a lot from the one at the coast an it was the first place we got cold through our all, almost 6 months long stay in Africa.
The alarm clock woke us up before 5 am. Emotions before another visit in the park woke us up immidiately. After breakfast, at the dusk, there was a surprise waiting for us. Regina run into the kitchen calling me to see something. Kilimanjaro unveiled it's face. "Shy Mountain" as they call it often hides it's peak in the clouds, especially at this time of year when the air is not as clear. Later there were clouds going up the peak but had a chance to see it again while inside the park. The whole show was the reason we drove inside the park a bit later than we had planned but it was hard to turn our back and drive away leaving behind the view of snowcapped peak burning in sunset rays.
We met again Joseph at Kimana gate, the ranger we had met on previous day. He said that we were the first to enter the park on that day. We took his advice and we drove the way to research center looking for lions. We had to drive through flooded causeway. Lake Amboseli that appears in rainy season was still flooding parts of park. On our way back we had to wait for a huge elephant male to pass heading towards marshes. The thing that should be remembered is to give a way to wildlife and not to make them feel endangered or trapped. At this moment Kili showed up again. It was a pure magic to drink coffee with a view on this mountain in a company of zebras and wildebeests walking around us.
Later we moved to marshland Olokenya. Herds of elephants came here to take a dip and drink water. We could see them in the distance when they were walking slowly one after another in our direction. Hippos were walking peacefully on juicy green meadows. Another herds were apearing at the marshes. We had whole day so we spent some time admiring the view, sipping coffee in the company of elephants. One of huge males wa slowly approaching our car. We held our breath for a moment. We decided to wait until he would walk away. He was walking slowly without any signs of anxiety and my heart was pounding like crazy. It's amazing feeliing when such a big, wild, free living animal honours us with its presence. He was watching us but apparently we didn't give him any reason to concern. I always treat such moments as a huge privilage that I have such opportunity to see animals free and happy in their natural environment. I still have this picture in front of my eyes when I think about this place.
Later we drove towards Oltukai Orok circuit but we had to turn back. The road was under the water and we found ourselves in the middle of Lake Amboseli. We were affraid to take the risk of getting stuck in an empty park. However it was an amazing moment in the middle of the lake, surrounded by screaming flamingos with elephants walking on the shore. Driving on reverse gear we were looking for a place where the road would be wide enough to turn around but luckily it didn't last long.
Herds of wilderbeasts, zebras, gazellas, impalas accompanied us through all day. We saw hyenas, elephants and buffalos many times. Hippos too because of high level of water were there often too but it's better to watch those animals from safe distance. We took a ride to the view point to have lunch. Small birds were disturbing us all the time. It's Superb Starling Birds. Their feathers were shining in sunrays amazingly. They looked like tiny jewels jumping around us counting on easy meal and racing against other, smaller birds. They appeared right away when we started to prepare food, they were not affraid of us at all. It was after 2 pm and this is when the wind started to blow. It was lifting up small grains of Amboseli dust forming huge clouds. Unusual sight because it looked like Masai land was of fire somewhere or a herd of antelopes was running lifting the dust up in the air. It was just a wind, nothing special at this time of year but it was taking our breaths away and dust was getting in everywhere, filling the car.
We didn't see lions on that day but the time spent in the shadow of Kilimanjaro was incredible in every aspect - the view of snowcapped peak in the light of morning sun, herds of elephants walking around the park, huge herds of zebras and wildebeests. I think I have never seen son many animals in one place. It was already dark when we got from park to our camp. Wilson was worried that we were lost but this time we found the place without any problems. We had just given a ride to few young Masaai boys to their village. We spent the evening sitting near bonfire that was made only for us. We were talking illuminated by the fire flames dancing in the wind. Strong wind was still blowing and it even started to rain for a while. We were freezing for the first time in Africa but in spite of late hour and cold we stayed until midnight awakened by emotions of the day that had just passed by.
We got up before sunset again. After less than 5 hours of sleep that night. This time we were going alone because Regina made an appointment in Masaai village where a family of her friend, she had met in Diani, lives. We chose another visit in the park. Kilimanjaro was covered with dark clouds. We entered the park few minutes after 6 am and we drove towards research center right away. It started to rain on the way. Heavy clouds altogether with yellowish colours of grass formed an amazing view that nature made even more perfect creating a huge rainbow on the sky. The air smelled with wet soil. We were driving and looking for lions. Herds of wildebeests and zebras moved to another part of the park that day, closer to Kimana gate. We spotted hyenas and elephants many times. We checked all possible places that Wilson showed us on the map. We had been wandering around there on previous day but we found nothing. Today all we saw was their footprints indicating that they managed to hide in the shadow of dense shrubs. Lions hunt mainly at night and the best moment to spot them is late evening or early morning. Most of hunt takes place at night but you need to leave the park until 6pm which makes this task even more difficult. We spotted lions before in Tsavo East during our last safari but it's always about luck not certainty that you will see them.
We stopped to take a break for coffee knowing that we don't have to hurry anymore because chances to spot lions were close to zero. The rain stopped. We saw another car that stopped in front of herd of elephants. After a while the car moved and an elderly lady waved to us from inside smiling widely. I was right, that person was Dr Cynthia Moss, a researcher of elephants from Amboseli. It is always a huge honour to meet a person who makes so much good with her passion and affection to animals. We were standing there watching those beautiful creatures. They were watching us too but clearly they were not anxious about our presence. They were throwing soil on themselves, eating grass, babies were frolicking together. Gazelles were resting nearby, wildebeests were walking slowly, all of sudden hyenas appeared. Amazing view. So many beautiful creatures within eyesight.
The time was running out and we wanted to take a look around in another place. It's almost impossible to drive from one place to another without stopping. There were two males of wildebeests fighting and lifting white dust in the air. Later I noticed a flock of birds. Even from the distance they looked like vultures and if there were vultures, there had to be also carcass and maybe also perpetrator of this fuss. I was right. A flock of vultures was trying to take away the meal from jakals but they were for sure not the ones who killed young wilderbeast. We took a ride along the road but we didn't find anything. It was already too hot for big cats and they managed to hide in near bushes. I checked shaded spots under acacia trees. My instinct didn't fail because I spotted a cheetah. It was too far away to make a clear photo at this time of day in large close-up because the air was waving from the heat but at least a wonderful memory remained and satisfaction.
We left the park around noon and we headed back to the camp to meet Regina. We said goodbye to our guide at the gate. After our arrival we had lunch and we started our way back to Diani. This time we chose different road, through Imali. We were following Moses for the first leg of the road who leaded us to tarmac road. It would be hard to find a way in this tangle of paths interwined with hole in clouds of dust. Further we were heading to Voi and as usual to the road through Shimba Hills. We felt like going back home to Diani Beach. We arrived in the middle of the night, we didn't make it to get before curfew but luckily no one stopped us. The road from Imali untill the turn to Kwale was full of trucks this time that made the ride so slow. It took us 9 hours altogether and after reaching the hotel the only thing I wanted was a shower and sleep. A lot of sleep to keep up for sleepless nights under the Amboseli's sky full of stars.
How to organize the trip to Amboseli on your own?
The very first thing you need to think of is finding the right car. In dry season it can be not that difficult because it could be possible to drive the SUV type of car - similar to the one we had visiting Nakuru National Park, Toyota Vanguard. I think it's much easier to find a car in Nairobi. Diani Beach is a different story. It's a kind of place focused on tourist coming here with travel agency that won't make an effort to go to the park on their own. Besides renting the car like Toyota Landcruiser without a driver is not that simple. Most of the people who own this type of car was insisted to get a driver to go with us. I understand it in a way because they don't know the person who rents this expensive car which is often their life's work. They don't know if we have proper knowledge and skills preventing from destroying the car along the way or get into trouble provoking wild animals to attack because of lack of knowledge about their behaviours.
We organized the first safari with this car to Tsavo East with a friend who organises safari (it was a second visit in Tsavo East at that time but I will write more about it in separate post). He took a ride ride with us a bit as a cover because Przemek had a serious eye infection 2 months earlier and he lost his vision so we thought that this guy would go with us a second driver but it turned out that he didn't have driving licence so again my husband was the only driver :D He was the one who helped us to arrange the car from his friend who goes with him for safaris. Benedict is the owner of the Beast, our Toyota Landcruiser. Regular price per day is 120 $. We had much lower price - 75 $, maybe because of unusual circumstances of pandemia and lack of interest in safari at that time or maybe we already know how to talk to local people :) Talking is a very important thing in here and to know how to break barriers between mzungu and rafiki because it's hard to deny that is such popular, touristic place we are all considereed to be rich, white skin person who don't know much about the country, traditions and above all - prices.
Fuel needs to be added to the price of car rental and you need to take with you everything you might need for next few days like food and approproate amount of driking water. We had also the water to wash our hands. We took food to have lunch inside the park, drink coffee that we prepared earlier that day, eat something without the need of going back to the camp because we wanted to spend all this time inside the park. There are no shops around Kimana gate if you don't count little stalls with basic food in nearby villages so it's better to buy everything in advance before to start your trip.
Another issue is accomodation. We never need any luxury while on safari. This is the last thing I think of and I'm prepared even to sleep in the car to experience and see as much as possible. Before coming to Amboseli there was additional difficulty because plenty of hotels and camps were close when lockdown started and they didn't open until that moment because of lack of tourists. I was searching on the internet and writing emails to receive confirmation that the place was open. This is how I found camp We4Kenya. Wilson was writing me back on every single message, we exchanged our phone numbers just in case of problems with finding his place. This contact turned out to be very useful because even the guide from Kimana gate had problem to explain us how to get there. While we were there we started to undestand what was the problem. You drive on totally deserted place. There is one path dividing into tens of smaller paths and you don't really know where to go, especially when you don't know what exactly you are looking for :) Wilson asked us to call before leaving the park and he sent Moses on motorbike to show us the way.
The camp itself is a dining area covered with roof with a bonfire spot right next to the building. Small, simple huts with big bed, bathroom and cold shower. We were given a bucket with hot water cooked by kitchen maid. It was enough to wash off the dust floating everywhere in Masaai Land after a long day. More simple and cheaper tents standing on concrete pedestal with corugated steel roof are the more affordable option. In this case toilet is in separate, small building. This is one of the reasons why it's good to take a flashlight with you because after sunset it's really dark in here. You have to remember about appropriate shoes. There are not many places to leave the car during safari but here, in the camp you have to remember about dangers that not everybody are aware of. Leave your flip flops for bath time and put on proper shoes to walk along narrow, stone paths because of scorpios. The camp compound is fenced so you don't have to worry about wild animals' company but we met them on the way. We were passing by zebras rolling in white, fine sand. We also spotted antelopes drinking water from the puddle that used to be quite big pond during rainy season supplied by streams of water floating through ditches that our Toyota was driving through now with out any problems.
The price per person per night in a tent house was 2700 Kes, including breakfast. Camp can organize safari for you if you don't have your own car, trips on motorbike around neighbourhood and transport to the camp too. You can find more informations on We4Keany website: https://www.we4kenya.nl/
I will mention one more time about fuel and filling the tank on the way. The best thing you can do is to tank before leaving Ukunda. The second time we filled the tank to the full was in Voi. This Toyota has a double tank that fits 145 liters. We passed by gas stations in towns on the way, there was one in Kimana for sure but we didn't tanked here until going back to Diani Beach where we found gas station in Imali, on Nairobi- Mombasa road.
Things worth to take with you:
-warm clothing,
-proper shoes,
-flashlight,
-binoculars
-food and drinking water,
-shades or even goggle to protect your eye, especially when you have gentle eyes or you wear contact lenses and you set off to the park in dry season.
The visit in Amboseli brings plenty of special moments. This is totally diffrent park from all that we have visited until now. The road was long and tiring. Amboseli in Masaai language means salty dust and it was the thing that created the unique atmosphere of this place. It is the cause why the air is not that clear as in rainy season and actually the dust is an ash of volcanic lava. The visibility is the best in the morning. Around noon a strong wind was starting to blow and it was the one lifting the white dust that floats in the air, gets in all angles, grinds in your mounth, gets to your eyes. Small twisters are formed, strong blows of the wind blur the view, wildebeests and zebras on the horizon get fuzzy in the clouds of white dust. In spite of the fact that the dust teases the view is remarkable. You have the impression as if the nature was playing incredible performance with everything she has in her hands. And those huge herds of elephants wandering to marshes, gliding towards them one by one.
We haven't seen such a big number of hyenas nowhere else. It was the first time when we spotted wildebeests and vultures in such a big flock. The last time we could watch crested cranes was in Uganda and here there were walking near marshes again. The view of Kilimanjaro in the morning, coffee break with elephants and the Shy Mountain emerging all of sudden from the clouds when we stopped close to Lake Amboseli. This is a perfect place to enjoy the presence of elephants. They seem to be so calm, totally undisturbed with our presence. We were passing them by when we were driving to the hill peaking over the rough plain. I could feel that the time I had in Africa was inevitably getting to an end. I guess this was the moment when I tried to catch frames in my memory so greedily. To remember the view of African landscape, the smell of the air, the touch of warm wind stroking my skin, elephants that I already started missing while I had them right in front of my eyes few minutes ago.
Africa has carved deep in my memory. I have always wanted to come here, something was drawing me here but I was posponing this visit for distant future. Maybe I simply had to grow up to feel it, open my eyes and learn how to look at all of this what was waiting for me here through all these years. It sharpens the senses to show me all of her shades. The beauty is hard to describe but also the poverty. Wonderful nature but also beautiful people. I could feel their cordiality but at the same time I learned how to fight for what's mine and to appreciate the strenght of my own character, adjust to situations, make up decissions fast and bear the consequences. It was an amazing life lesson. I came here thinking that I knew enough to handle. With every single day, situation, next person I meet, I was getting convinced that knew so little about Africa, her problems and I still have so much to learn here. I was leaving Kenya with the feeling that I was leaving behind my second home where I felt simply good quite fast. Kwaheri Kenya, we will meet again for sure.
Comments