top of page
  • Zdjęcie autoraKarolina Ropelewska-Perek

Na spotkanie z gorylami górskimi w Nieprzeniknionym Lesie Bwindi w Ugandzie.

Silverback Tinfayo, przywódca stada rodziny Mishaya

Jak samemu zorganizować trekking w mglistej dżungli Bwindi?

Łódź odbiła od brzegu wyspy Itambira na jeziorze Bunyonyi. Spędziliśmy tu zaledwie jedną noc w małym domku krytym liśćmi traw z widokiem na jezioro przy akompaniamencie krzyków żurawi. To koronniki szare układały się do snu na pobliskim drzewie. Poranek był równie niesamowity. Delikatna mgła unosiła się nad powierzchnią jeziora a słońce niespiesznie wyłaniało się zza zielonych wzgórz okalających zatokę. Towarzyszył temu głośny śpiew małych, kolorowych ptaków buszujących w zaroślach tuż przed naszym tarasem.

Przyjechaliśmy tu poprzedniego dnia. Przekroczyliśmy granicę z Rwandą w Cyanika i po długiej jeździe dotarliśmy do Kabale, ale to jeszcze nie był koniec drogi. Następnym etapem była jazda do portu, gdzie czekała na nas łódź wysłana przez Paradise Eco Hub. Tego ranka nie chciałam nawet myśleć o pokonywaniu po raz drugi tej samej trasy samochodem. W recepcji powiedziano nam, że możemy dopłynąć łodzią do Muko, do portu dla łodzi. Koszt to 100.000 szylingów (ok 100 zł) , porównywalny do ceny przejazdu samochodem a rejs po jeziorze wydawał się dużo przyjemniejszą opcją. Zanim wyruszyliśmy skontaktowałam się z Yolande, właścicielką campu w Rubuguri. Wysłała po nas kierowcę, który czekał na nas, gdy dobijaliśmy do brzegu po godzinnym rejsie przez jezioro Bunyoni.



Młody chłopak zapakował nasze ciężkie plecaki do bagażnika i ruszyliśmy w drogę. Najpierw asfaltową drogą, która wciąż pięła się pod górę roztaczając widoki na jezioro, które znajdowało się teraz gdzieś w dole z zielonymi zboczami porośniętymi mozaiką tworzoną przez krzewy herbaty biegnącymi stromo w dół. Krajobraz zmieniał się na coraz bardziej górzysty, skąpany w soczystej zieleni z chmurami rozrzuconymi po niebie wędrującymi po szczytach gór. Mijaliśmy małe wioski, domy pokryte zardzewiałą blachą, stada krów Ankole z długimi rogami, owiec i kóz pędzonych przez dzieci wzdłuż drogi, która wiła się wzdłuż stromych zboczy do chwili, gdy dojechaliśmy do rzeki. Obfite deszcze, które przyciągają wzgórza Bwindi często powodują podtopienia. Nam wydawało się, że to koniec naszej jazdy i faktem jest, że po bardziej gwałtownych deszczach przejazd możliwy jest jedynie samochodem 4WD. Onesmus, nasz kierowca, wysiadł z auta, popatrzył i ruszyliśmy naprzód przejeżdżając przez wzburzoną, brązową wodę. Po chwili znów jechaliśmy pod górę podziwiając widoki na zielone doliny i rozlewisko rzeki majaczące gdzieś w dole.



Po 2 godzinach dotarliśmy do wioski Rubuguri. Małe domki rozsypane w dolinie spowitej dymem domowych ognisk i prowizorycznych cegielni leniwie snującym się wokół. Karungi Camp znajduje się gdzieś po środku tej odciętej od świata wioski, otoczonej górami z usianymi na ich zboczach uprawami warzyw. Obsługa już na nas czekała. Szybko okazało się, że jesteśmy jedynymi gośćmi. Być może z powodu niskiego sezonu a być może z powodu pandemii, która powoli opanowywała świat.


Odpoczywaliśmy przed wejściem do naszego małego domku nazwanego Regal Sunbird Cottage, do którego prowadziła kamienna ścieżka porośnięta krzewami obsypanymi żółtymi kwiatami tworzącymi swojego rodzaju stołówkę dla małych, kolorowych ptaszków nie robiących sobie nic z naszej obecności. W oddali było słychać śpiew dzieci ze szkoły znajdującej się po drugiej stronie wioski. Wkrótce po naszym przyjeździe zaczęło grzmieć. Odgłosy burzy zbliżały się aż wydawało się, że tuż nad naszymi głowami niebo rozdzierają te głośne trzaski piorunów. Ogromne krople deszczu uderzały o blaszany dach naszego domku i odgłosy burzy utuliły nas w nocy do snu.



Kolejny dzień spędziliśmy spokojnie, poznając okolicę, udając się na spacer po wiosce w towarzystwie ciekawskich dzieci proszących nieustannie o pieniądze lub cukierki. Zdaję sobie sprawę, że ludzie żyją tu bardzo skromnie, ale nigdy nie będę popierała rozdawania pieniędzy i utrwalania w dzieciach czy ludziach przekonania, że biały człowiek to człowiek bogaty, który tu przyjedzie i będzie rozdawać pieniądze. Wolimy wspierać w inny sposób i tego nie trzeba było daleko szukać.


W Karungi można kupić wyroby kobiet, które są nosicielkami wirusa HIV i w ten sposób zarabiają pieniądze na leki i wizyty u lekarza. Lokalnych artystów jest tu sporo, ale dla nas taką wyjątkową osobą, która mieszka tuż obok naszego campu jest Michael. Sam uczył się rzeźbić i teraz uczy swoich młodszych kolegów. Jego wyroby można kupić zarówno w Karungi, jak również można odwiedzić jego pracownię i zobaczyć jak powstają maski, figurki goryli czy magnesy w kształcie głowy goryla.



NASZ TREKKING DO GORYLI GÓRSKICH



Gdy wstaliśmy o 6 rano było jeszcze ciemno. Księżyc w pełni rozświetlał okolicę. Po szybkim śniadaniu byliśmy gotowi do drogi do bramy Rushaga. Gordy i jego auto czekało już na nas. Widoki po drodze zapierały dech, doliny skąpane we mgle oświetlane pierwszymi promieniami wschodzącego słońca. Dzień zapowiadał się idealnie. I taki właśnie był bo przez cały trekking nie padało a to już duże szczęście. Jechaliśmy krętą drogą, która początkowo prowadziła w dół do momentu, gdy skręciliśmy w boczną drogę. Wtedy stało się jasne dlaczego lepiej jest wybrać auto terenowe i mieć pewność, że do bramy dotrzemy na czas. Mijaliśmy małe wioski z domami zbudowanymi z gliny przykryte blachą falistą. Wszystko spowite było mgłą mieszającą się z dymem unoszącym się z domów. Budził się nowy dzień. Bardzo długo na niego czekałam.




Na trekking pojawiło się 18 osób, które podzielono na 3 grupy po 6 osób, każda do innej rodziny goryli. Nam przypadła rodzina Mishaya składająca się z 11 osobników w tym jednego silverbacka (przywódcy stada) oraz 4 maluchów. Obejrzeliśmy występ lokalnego zespołu i ruszyliśmy w drogę wraz z tropicielami, którzy wyruszyli przodem a także z rangerami dla naszego bezpieczeństwa i tragarzami, jeśli ktoś takiego potrzebował.



Ścieżka pięła się delikatnie pod górę, nie było błota bo w nocy nie padało. Widoki na przepastne doliny zieleni, wulkany na horyzoncie. Jeden z nich to ten, na który wspinaliśmy się kilka dni wcześniej w Rwandzie, w Parku Wulkanów. Las przywitał nas mgłą i miało się wrażenie jakbyśmy właśnie odbywali spacer w chmurach. Przez gęste gałęzie przedzierały się promienie porannego słońca, powietrze pięknie pachniało mokrą ziemią.


Po 1,5 godziny doszliśmy do miejsca gdzie trzeba było zejść ze stromej góry, gdzie odpoczywały goryle. Tu wszyscy z naszych towarzyszy mieli problem z zejściem po śliskiej glinie dlatego tak kluczowe jest wybranie odpowiedniego obuwia. Wybrały sobie mało dostępne miejsce w gęstych zaroślach, gdzie drogę torowali nam maczetami przewodnik i trackerzy.


Najpierw zobaczyliśmy jedno z dzieci. Nic sobie nie robiło z naszej obecności. Po chwili doszliśmy do samca. To Tinfayo co w lokalnym języku znaczy "I don't care" ("nie obchodzi mnie to"). Silverback siedział spokojnie i jadł liście obrywając je delikatnie z gałązek. Chwilę później odwrócił się do nas plecami i jadł w spokoju dalej puszczając głośno bąki :D.


Przechodziliśmy coraz dalej po pociętych maczetami gałęziach, mając wrażenie jakbyśmy lewitowali w powietrzu utrzymywani jedynie przez zarośla pod naszymi stopami. Przewodnik wypatrzył też żmiję odpoczywająca na gałęzi, którą ominęliśmy szerokim łukiem. Wcześniej to samo zrobiły samice goryli przenosząc się kawałek dalej, żeby odpocząć po posiłku. Małe gorylątka radośnie się bawiły, turlały po zaroślach nie przejmując się naszą obecnością. Po chwili do samic dołączył Tinfayo. Położył się obok na plecach wyciągając do góry swoje wielkie dłonie. Jedynie dzieci nie miały dość igraszek i nadal dokazywały wieszając się na gałęziach.



Ta godzina minęła bardzo szybko. Ruszyliśmy w drogę powrotną. Po wejściu pod stromą górę, gdzie znowu nasi towarzysze mieli problem z podejściem ślizgając się co chwila na błocie, przewodnik zarządził przerwę na lunch. Chwilę odpoczęliśmy, zrobiliśmy zdjęcia z naszymi rangerami i szliśmy dalej zielonym korytarzem drzew z widokami na skąpane zielenią zbocza wulkanów. Goryle zostały w tyle w swoim lesie. Dwóch rangerów zostało z nimi. Pilnują ich stale aby nie stała im się krzywda, chociaż jedynym ich wrogiem jest człowiek.


Pomimo upływu lat i świadomości, że to krytycznie zagrożony gatunek, nadal wizja pieniędzy jest dla niektórych ludzi ważniejsza niż życie tych wyjątkowych zwierząt. Nawet w tym roku w Bwindi złapano kłusownika, który zabił jednego z goryli. Nie można zobaczyć ich w żadnym zoo bo nie udało się utrzymać przy życiu w niewoli żadnego z goryli górskich. Goryle takie jak Tinfayo należą do gór spowitych mgłą otulającą zielone doliny tej magicznej krainy.

PERMITY I INNE FORMALNOŚCI ZANIM WYRUSZYMY W PODRÓŻ DO BWINDI


Karungi Camp znalazłam przypadkiem na długo przed naszą podróżą. Szukałam sposobu na zorganizowanie trekkingu do goryli górskich. Wcześniej znalazłam 2 agencje, które takie trekkingi organizują, ale bardzo chciałam zrobić to po swojemu. Chciałam zostać dłużej w Bwindi, miejscu, na które tak długo czekałam. Agencje oferowały różne ceny i najniższa jaką udało mi się znaleźć to 1000 $ za osobę za 2 noce wraz z kosztami permitów na trekking. Byłam już prawie zdecydowana na jedną z agencji z Kampali, gdy trafiłam na Karungi wertując internet w środku nocy. Od razu do nich napisałam pomimo późnej godziny. Camp oferował również pomoc w załatwieniu pozwoleń na trekking za niewielką, dodatkową opłatą 40 $ za osobę. Nie zraziło mnie to jednak bo ogarnięcie tych permitów samemu będąc jeszcze w Europie graniczy z cudem. Długo czekałam na jakąkolwiek odpowiedź z UWA

(Ugandan Wildlife Authority) i czekałabym do dziś :) Odpowiedzi nie uzyskałam wcale, ale miałam jednocześnie świadomość, że bardzo niewielka ilość pozwoleń jest przeznaczona do takiej sprzedaży, indywidualnym osobom. Większość kupowana jest przez agencje. Trzeba również bardzo uważać, żeby nie paść ofiarą naciągaczy, którzy potrafią oferować tańsze permity. NIE MA czegoś takiego, pamiętajcie o tym !! Koszt narzucony jest z góry przez UWA i tu nie da się nic zrobić taniej. Można jedynie stracić pieniądze. Z tego powodu długo się zastanawiałam czy warto ryzykować i organizować to samemu. Przez długi czas wymieniałam maile z Yolande zanim podjęłam ostateczną decyzję, jak się okazało - bardzo dobrą bo nie zdecydowałabym się teraz zrobić tego w inny sposób. Po wcześniejszych ustaleniach Yolande wysłała mi rachunek do opłacenia z góry. Koszt permitów plus koszty ich odbioru z Kisoro bo tam znajduje się najbliższe biuro UWA, które te pozwolenia wydaje. Trwało kilka dni zanim pieniądze dotarły na konto w Ugandzie a później kolejne kilka dni zanim można było odebrać nasze wyczekane permity. Jestem ogromnie wdzięczna za pomoc, cierpliwość i ułatwienie całej tej czasochłonnej procedury <3



Organizowanie całej wyprawy do Bwindi (a także całej tej podróży do Afryki) wymagało trochę wysiłku i umiejętności radzenia sobie w obcym kraju. Dotarcie do Rubuguri jak widać jest możliwe za niezbyt wygórowaną cenę, jak na odległość i czas jazdy z Kabale. Jazda łodzią i przejazd samochodem osobowym to koszt ok 200 zł w jedną stronę. Droga powrotna samochodem 4WD, w którą zabrał nas Gordy, kosztowała nas 250.000 UGX do Kabale. Była to jednak świadoma decyzja i najszybsza opcja dostania się do miasta, skąd musieliśmy złapać autobus i ruszyć w długą drogę do Queen Elizabeth NP. Tego dnia, po obfitych deszczach nie było już możliwości przejazdu samochodem osobowym, więc trzeba się liczyć z większymi kosztami wybierając się w tak odcięte od cywilizacji miejsce.



W Karungi do wyboru jest kilka domków. Regal Sunbird to cottage, na który się zdecydowaliśmy. Koszt noclegu ze śniadaniem to 60$. Cena dotyczy całego domu a nie za osobę, co jest dość istotne jeśli porównamy to z cenami oferowanymi przez agencje czy inne, kosztowne lodge, których w okolicy jest mnóstwo. Jednocześnie możecie mieć pewność, że do Karungi nie przybędą zorganizowane grupy bo preferują indywidualnych podróżników, co jednocześnie sprawia, że zaznacie tu ciszy i spokoju a także macie niepowtarzalną okazję spotkać kameleony :)


Permit, czyli pozwolenie na spotkanie z gorylami, z którymi spędza się dokładnie godzinę, kosztowało w tym czasie 600 $ (od czerwca 2020 cena miała wzrosnąć do 700 $). Trzeba pamiętać, że w szczycie sezonu ilość 152 pozwoleń na dzień szybko znajduje amatorów na długo przed datą trekkingu. Dzieci muszą mieć przynajmniej 15 lat, żeby dostać permit. Pozwolenia wystawiane są na konkretny dzień i nie można tego później zmienić, więc trzeba dobrze zaplanować swoją wyprawę. Trzeba brać również pod uwagę, że w wysokim sezonie, który przypada na czerwiec, lipiec i sierpień a także grudzień, styczeń i luty, może nie być możliwości dostania pozwolenia na ostatnią chwilę chociaż zdarzają się takie sytuacje, gdy ktoś nie dotrze na miejsce na czas. W pozostałych miesiącach jest mniej turystów, ceny noclegów są trochę niższe, ale jest też znacznie więcej opadów, co może powodować większe problemy w dotarciu do Rubuguri a także podczas trekkingu. Nawet jeśli przyjeżdżacie w wysokim sezonie, poza porą deszczową, musicie liczyć się z tym, że deszcz może padać. To w końcu góry, natura i tu nigdy nie ma żadnych gwarancji słonecznego dnia. Jest jeszcze jeden typ permitów - na spotkanie z jedną z trzech rodzin goryli, które trwa 4 godziny i kosztuje 1500 $. To tak zwany habituation permit.


Trekking ten nie wymaga jakiejś specjalnej sprawności fizycznej, chociaż wiadomo, że to nie zaszkodzi a wręcz pomoże. W Bwindi najczęściej odbywa się on na wysokości 1400-2000 metrów npm a w Virunga, po stronie Kongo w okolicach 3000 m. Strażnicy zazwyczaj przydzielają osoby do grup w taki sposób, aby osoby słabsze szły do rodziny goryli, która znajduje się najbliżej. Tak przynajmniej twierdzi przewodnik Bradt a w praktyce nie wiem czym się kierują bo w naszej grupie byliśmy najmłodsi wraz z osobami w okolicach 70tki. Ta starsza para szła na przedzie grupy i do ich tempa dostosowywała się cała nasza 6 osobowa grupa. Dla nas ten trekking nie był w ogóle ciężki i idąc wolnym tempem na samym końcu mieliśmy mnóstwo czasu na robienie zdjęć :) Do miejsca spotkania z gorylami trzeba dojść, nie zawsze po łatwym terenie. Może to trwać od 15 minut do 6 godzin w jedną stronę w zależności od miejsca przebywania danej rodziny. Trekkingi w Bwindi odbywają się z 4 różnych miejsc: Buhoma (3 rodziny goryli), Ruhija (2 rodziny), Rushaga (5 rodzin) i Nkuringo (1). Pobyt w Karungi umożliwia trekking zarówno z bramy Rushaga jak również Nkuringo. Trzeba liczyć się z dodatkowymi kosztami dojazdu do bramy parku. Jest również możliwość dotarcia tam boda boda czyli motorem za 70,000 UGX. Koszt dojazdu do bramy Rushaga samochodem 4WD w dwie strony (Gordy zarządzający Karungi ma takowy samochód) - 150,000UGX. Do Nguringo jest trochę dalej więc cena jest trochę wyższa -170,000 UGX.


GORYLE GÓRSKIE Z BWINDI

W Bwindi jest 11 rodzin goryli i w zależności od tego, gdzie dana rodzina przebywała poprzedniego dnia i do której z tych rodzin zostaniemy przydzieleni, z tej bramy zaczyna się trekking. Zanim to jednak nastąpi wszyscy uczestnicy muszą się stawić w kwaterze strażników o 8 rano. Po krótkim wprowadzeniu osoby dzielone są na grupy, do których przydzielony jest przewodnik. Jest możliwość wzięcia tragarza, który będzie niósł plecak a dla niego/niej to często jedyny sposób na zarobienie pieniędzy.


Spotkanie z gorylami możliwe jest nie tylko w Bwindi, ale również w Mgahinga, jednak tam jest jedynie jedna rodzina goryli oswojonych z obecnością człowieka. Wszystkie oswojone rodziny są stale pilnowane przez strażników i jedynie z takimi gorylami jest możliwe spotkanie. Mamy praktycznie 100% pewności, że danego dnia przewodnik doprowadzi nas do danej rodziny. W jaki sposób jednak przyzwyczajano goryle do obecności ludzi?

W Ugandzie zaczęto od jednej rodziny w 1991 roku a pierwszy trekking dla turystów odbył się dopiero w 1993 roku. Goryle z natury unikają człowieka i oswajanie ich z naszą obecnością trwa długie lata. Pierwszą osobą, której udało się oswoić ze swoją obecnością goryle górskie była Dian Fossey, słynna badaczka, która prowadziła swoje badania w Kongo a następnie w Rwandzie. Mówi się o nich "delikatne olbrzymy" i rzeczywiście tak się zachowują jeśli nie czują się zagrożone. Samice osiągają dojrzałość (podobnie jak orangutany) w wieku 8 lat. Jest to moment, gdy samica często zmienia rodziny, przechodzi z jednej grupy do drugiej. Gdy zachodzi w ciążę zazwyczaj zostaje w danej grupie, z danym samcem, aż do śmierci i pomaga mu zachować status przywódcy. Każdy następny samiec przejmujący grupę zazwyczaj zabija młode, dzieci swojego poprzednika, co wywołuje u samic ruję a w konsekwencji rodzi się kolejne pokolenie z genami nowego przywódcy. Jedna samica w ciągu swojego życia zazwyczaj ma 6 dzieci.

Dieta goryli składa się głównie z pędów bambusa , ale także łodyg, liści i pędów ponad 140 innych roślin. Około 2 % diety to owady i inne bezkręgowce. Przysmakiem i głównym źródłem białka są mrówki. Goryle zazwyczaj nie przemierzają dużych odległości w ciągu doby. Pozostają w zasięgu ok 1 km, chyba że wydarzy się jakiś stresujący incydent jak np. starcie z inną grupą goryli jednak to są rzadkie przypadki. Noce spędzają na drzewach (kolejne podobieństwo do orangutanów), budując za każdym razem nowe gniazdo.


Wyruszając na spotkanie z rodziną goryli należy pamiętać, że wkraczamy do ich domu i jesteśmy tam gośćmi. Goryl prędzej wycofa się niż zaatakuje chyba że zostanie sprowokowany, poczuje się zagrożony, co jest reakcją obronną każdego dzikiego zwierzęcia. Nie należy zbliżać się, wykonywać gwałtownych ruchów, patrzeć prosto w oczy ani głośno mówić. Jesteśmy w dżungli a nie w parku rozrywki o czym warto pamiętać. Wspominam o tym bo sama parę dni później byłam świadkiem, gdy rozgadana pani zza oceanu opowiadała naszemu koledze wrażenia z Afryki a my próbowaliśmy w tym czasie zbliżyć się do szympansów, którym wyraźnie się to nie podobał się ten hałas i oddalały się coraz bardziej. To żywe stworzenia i zachowajmy się z szacunkiem, wyczuciem.


W przypadku trekingu do goryli idziemy z przewodnikiem, ale również z tropicielami, którzy idą przodem i rangerami. W grupie nie może być więcej niż 8 osób, które bezwzględnie powinny słuchać przewodnika. Nie zostawiamy śmieci ani żadnych resztek jedzenia. Nie należy wyruszać na spotkanie z gorylami, gdy mamy jakiekolwiek objawy przeziębienia. To zagraża tym pięknym stworzeniom. W momencie, gdy dociera się na miejsce, gdzie znajdują się goryle wszyscy oddają kijki trekkingowe. W tym miejscu nie jemy, nie palimy. Robiąc zdjęcia nie używamy flesza. W towarzystwie goryli spędza się dokładnie godzinę. To może być piękne doświadczenie, jeżeli wszyscy stosują się do zasad i mają na względzie również dobro zwierząt. Pamiętajmy - to my wkraczamy do ich domu i traktujmy ten fakt, jako wielki przywilej a nie coś, co nam, jako ludziom, zwyczajnie się należy. To im należy się szacunek, troska i podziw bo oto mamy przed sobą goryle, których jest zaledwie 1000 sztuk. Pocieszające jest, że ich liczba wciąż rośnie i w tym roku odnotowano rekordową liczbę narodzin. Również rodzina Mishaya powiększyła się i mieliśmy szczęście zobaczyć jednego, kilkutygodniowego goryla.


Trudno uwierzyć, że moment, na który tak długo czekałam minął tak szybko. Spotkanie z gorylami, sama droga, którą trzeba pokonać, żeby do nich dojść to niesamowite przeżycie. Idąc ścieżką po zboczu porośniętej drzewami góry, w porannej mgle, która otula Nieprzenikniony Las Bwindi, podziwiałam widoki na doliny, które co chwilę odsłaniały przed nami porastające zbocze drzewa. Za chwilę jedyne co można zobaczyć to splątane konary. Słychać śpiew ptaków, ale trudno je dostrzec w tej gęstwinie. Czułam się oszołomiona tym miejscem, które malowałam sobie w wyobraźni przez lata. Rzeczywistość okazała się piękniejsza od obrazów, jakie stworzyłam sobie w głowie. Spotkanie z tymi łagodnymi olbrzymami, możliwość zobaczenia jak jedzą, odpoczywają, troszczą się o siebie nawzajem jest niesamowitym doświadczeniem, dla mnie bezcennym chociaż wiele musiałam zrobić, pokonać wiele przeciwności, żeby móc tu przyjechać to wiem, że było warto. I wiem, że wrócę w te góry, być może tym razem na zbocza po drugiej stronie granicy Nieprzeniknionego Lasu. Te 60 minut spędzone w towarzystwie goryli z Bwindi było moim marzeniem przez wiele lat. I nadal nim jest <3



__________________________________________________________

Travel partners Milworld , Aktywny turysta

Media patronage Miesięcznik Poznaj Świat

Source : Bradt Guidebook "Uganda" by Philip Briggs


Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page