(English version below)
Nad Nairobi wzeszło już słońce. Dzień zapowiadał się wyjątkowo pięknie. Samochód, który poprzedniego dnia wieczorem podstawił nad pod hotel Ken był gotowy do drogi. W hotelu Troy spędziliśmy kilka ostatnich dni. To były nasze pierwsze chwile w Kenii, które chcieliśmy spędzić spokojnie po szalonej podróży z Ugandy. To był wyścig z czasem, żeby zdążyć na czas przedostać się przez granicę zanim zamkną ją z powodu pandemii. Udało nam się dostać do Kenii na 2 godziny przed zamknięciem granicy. Opatrzność musiała nad nami czuwać bo zupełnie przypadkiem zabrałam z domu żółtą książeczkę szczepień, o którą pytano na granicy. Z resztą zadawano nam wiele pytań dotyczących ostatnich tygodni naszej podróży przez Rwandę i Ugandę. Kartą przetargową zdawała się być data naszego przylotu do Nairobi 27 lutego, czyli prawie 3 tygodnie wcześniej, w trakcie których corona coraz bardziej opanowywała świat i zamykała kolejne granice.
Do Nairobi dotarliśmy wczesnym rankiem. Musiałam przespać całą długą drogę od granicy zmęczona napięciem ostatnich dwóch dni, jakie niosła ze sobą ta podróż od Parku Queen Elizabeth przez Kampalę aż do Nairobi. Wysiedliśmy w miejscu, który niczym nie przypominał dworca autobusowego. Otoczeni wysokimi budynkami, śmieciami walającymi się pod nogami. Zabraliśmy swoje plecaki starając się znaleźć transport do hotelu. Przyjechaliśmy do Nairobi dzień wcześniej niż planowaliśmy ponieważ musieliśmy szybciej (choć bez żalu) opuścić Kampalę i zdążyć przekroczyć granicę. W hotelu nikt nas się nie spodziewał, ale przyjęto nas z uśmiechem. Okazało się, że zanim tu dotarliśmy odwołano 90% rezerwacji i byliśmy jedynymi gośćmi. Z tego powodu zamiast naszego standardowego pokoju ulokowano nas w apartamencie z jacuzzi i balkonem, który kosztował 3 razy więcej niż mieliśmy zapłacić. Trudno byłoby narzekać na takie powitanie i początek przygody z Kenią. W tym czasie myśleliśmy jeszcze, że zgodnie z planem spędzimy w tym kraju jedynie 2 tygodnie. Jednak był to dopiero początek naszego kilkumiesięcznego pobytu w tym pięknym kraju. Na tym etapie w dalszym ciągu realizowaliśmy kolejne punktu długo układanego mojego planu.
Nie jesteśmy miłośnikami wielkich miast. Te afrykańskie mają to do siebie, że trudno odnaleźć tu spokój i poczucie bezpieczeństwa. Chaos, pęd, hałas. Wybraliśmy hotel na uboczu, niedaleko Nairobi National Park. Otoczony zielenią drzew i ogrodem z basenem. W nocy bezruch zimnego powietrza rozrywały dzikie krzyki góralków przywodzące na myśl odgłosy rodem z horroru. Wieczory były już chłodne i cieszyliśmy się na myśl o opuszczeniu tego wielkiego i zimnego miasta. Na długo przed podróżą zarezerwowaliśmy samochód na selfdrive safari. Najtańszy, jaki udało mi się wówczas znaleźć Toyota Landcruiser za 120 $ za dzień z limitem 100 kilometrów na dzień, ale nie robiliśmy żadnej przedpłaty bo nikt tego nie wymagał. Zrobiłam również rezerwacje w Naivasha i okolicach Nakuru. Po przyjeździe mieliśmy sporo czasu i Przemek zaczął szukać samochodu w internecie. W ten sposób trafiliśmy na Kena i jego Toyotę Vanguard. 60$ za dzień, bez limitu kilometrów, co jak później się okazało byłoby sporym utrudnieniem i pakowaniem się w dodatkowe koszty. Dlaczego zdecydowaliśmy się na selfdrive zamiast na gotowe, zorganizowane safari i jak to zrobić samemu opiszę w oddzielnym poście zbierając w jednym miejscu doświadczenia z 4 takich eskapad do różnych parków narodowych, jakie w czasie naszego pobytu w Kenii sami zorganizowaliśmy.
Plan naszej krótkiej wyprawy zakładał, że spędzimy łącznie 3 noce poza Nairobi, jednak cena za wynajem samochodu pozwoliła nam na wydłużenie pobytu o jeden dzień. Zanim opuściliśmy metropolię zrobiliśmy zakupy - jedzenie, woda, wszystko, czego mogliśmy potrzebować przez kolejne 4 dni. Pierwszy postój to okolice jeziora Naivasha znajdującego się w odległości 100 km od stolicy. Wydaje się to być niewielką odległością jednak droga prowadząca w kierunku jeziora jest wąska a styl jazdy kenijskich kierowców, przebudowy, wypadki i liczba ciężarówek na trasie skutecznie spowalnia jazdę. Kolejną niewątpliwą atrakcją jest policja, która widząc za kierownicą mzungu (czyli białoskórego człowieka) na pewno znajdzie powód, żeby Was zatrzymać, będzie straszyć sądem i mandatami aż sami wyciągniecie rękę z banknotem w kierunku zmęczonego staniem na poboczu drogi policjanta. Zostanie naszą słodką tajemnicą (a właściwie tajemnicą mojego męża) dlaczego nie zapłaciliśmy tego haraczu ani razu, pomimo tego, że zatrzymywano nas praktycznie za każdym razem, gdy jechaliśmy na safari. Zdradzę jedynie, że bycie mundurowym w kraju, z którego się pochodzi bardzo pomaga bo jedyne, z czym taka osoba kojarzy się policji w Kenii to Interpol. Lepiej wcale ich z błędu nie wyprowadzać i ani przez chwilę nie okazywać strachu, ale być grzecznym i miłym (tzn to zazwyczaj rola mojego męża a ja staram się trzymać język na wodzy z różnym skutkiem ;) Usiłowano nas straszyć sądem za fikcyjne przewinienie w momencie, gdy sądy były już zamknięte z powodu corony, o czym przypomniałam namolnemu policjantowi. Chwilę później ruszyliśmy w dalszą drogę, która prowadziła przez zielone przestrzenie ograniczone po obu stronach przez wzgórza. Widok zebr spokojnie pasących się na poboczu nie jest tu rzadkością. W końcu dojechaliśmy do miejsca, na skraju Doliny Ryftowej, skąd rozpościerał się niesamowity wręcz widok. Gdzieś w dole majaczył dywan drzew i zielonych traw poprzecinany wstęgami gruntowych ścieżek. Droga wiła się wzdłuż stromego zbocza usiana wolno posuwającymi się naprzód samochodami. Mijaliśmy małe sklepiki z pamiątkami zawieszone tuż nad przepaścią doliny i ludzi próbujących sprzedać podróżnym świeżo upieczoną kukurydzę.
Wkrótce skręciliśmy w lewo z głównej trasy prowadzącej dalej do Nakuru. Stan drogi tutaj jest znacznie gorszy i trzeba uważać, żeby nie uszkodzić samochodu. Do Camp Carnelley's dojechalismy wczesnym popołudniem. Czekał na nas mały domek a właściwie przyczepa zmieniona w domek zwany Banda. Ma wszystko czego potrzeba wraz z łazienką z ciepłym prysznicem i małym zadaszonym tarasem. Cena to 6000 Kes za noc a mieliśmy w planie spędzić tu w sumie 2 noce- jedną na początku a drugą w drodze powrotnej do Nairobi.
Jezioro Naivasha jest zbiornikiem słodkowodnym. Jest to najwyżej położone jezioro w Dolinie Ryftowej w Kenii i leży na wysokości 1884 m npm. Panuje tu idealny klimat to hodowli kwiatów takich jak róże, które trafiają prosto na europejski rynek. Farm w obrębie jeziora jest ponad 60 i dają one pracę ludziom z wielu odległych miejsc w Kenii.
Lake Naivasha nie jest parkiem narodowym, więc nie ponosi się tu opłat związanych z wstępem. Nie trzeba ponosić również żadnych kosztów, żeby zobaczyć zwierzęta choć jest możliwość wjazdu na Crescent Island, które jest prywatnym rezerwatem i właśnie tu można spacerować pośród zebr i żyraf. Mieliśmy nawet taki plan, ale natura jest nieprzewidywalna i zrobiła nam piękne powitanie, gdy ruszyliśmy późnym popołudniem na objazd jeziora. To idealna pora, żeby spotkać tu mnóstwo zwierząt. Pierwsze pojawiły się guźce, następnie impale, koby. Zatrzymaliśmy samochód na poboczu i nie mogłam uwierzyć własnym oczom, że niedaleko na polanie pasą się zebry. Tak po prostu, na wyciągnięcie ręki, nic sobie nie robią z naszej obecności i spokojnie jedzą trawę. Ruszyliśmy dalej, ale jazda nie trwała długo bo znowu wypatrzyłam coś w oddali. Wejście na prywatną posesję odgradzał szlaban i znak, ale wypatrzyłam jakiegoś człowieka pytając czy mogę wejść na chwilę i zrobić zdjęcie. W oddali było widać żyrafę. Pierwszą wolno żyjącą żyrafę w moim życiu <3
Jadąc dalej dziurawą drogą zauważyliśmy na pobliskim drzewie całe stado pawianów, od pokaźnego samca, samic po dzieci radośnie ganiające się wśród gałęzi. Dotarliśmy do jeziora Oloiden, ale nie znaleźliśmy odpowiedniego miejsca, żeby zostawić samochód. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się ponownie na poboczu. Teraz te same żyrafy spokojnie obgryzały liście z drzew rosnących tuż przy drodze. Wyjątkowo piękne zwierzęta, poruszające się z niewiarygodną gracją kołysząc się wśród wysokich zarośli. Po drugiej stronie drogi w oddali mogliśmy dostrzec spokojnie pasące się zebry i antylopy eland. Znak stojący tuż przy drodze ostrzegał przed bawołami, które przychodzą tu do wodopoju, ale na szczęście dla nas nie pojawiły się w tym momencie. Na te zwierzęta trzeba szczególnie uważać. Bawoły potrafią zabić nawet lwa broniąc członków swojego stada.
Wieczór spędziliśmy spacerując po terenie campu, który położony jest nad samym jeziorem. O zmroku strażnik zamyka wejście na kładkę dryfującą na powierzchni jeziora z powodu obecności dużej ilości hipopotamów, które chętnie by tu weszły skosztować zielonej, soczystej trawy rosnącej na brzegu. Jednak taki bliski kontakt z tymi stworzeniami jest wyjątkowo niebezpieczny dlatego lepiej trzymać hipopotamy poza ogrodzeniem.
Do miejsca, gdzie mieliśmy spędzić kolejną noc mieliśmy 76 km. Dojechaliśmy do głównej drogi, która prowadzi w kierunku Nakuru. Nie mieliśmy powodu, żeby się spieszyć i postanowiliśmy zatrzymać się przy jeziorze Elementeita, które było widać gdzieś w dole. Powietrze o tej godzinie było już na tyle gorące, że zaczynało falować. Elementeita to jezioro alkaliczne słynące z obecności flamingów. Wstęp tutaj to jedynie 300 Kes za osobę, które płacimy młodemu chłopakowi zbliżając się do jeziora. Nazwa wywodzi się z języka Maasai "muteita" i znaczy zakurzone miejsce. Wraz z jeziorem Nakuru i Bogoria zostało wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Jezioro ma średnio 1 metr głębokości i stanowi dogodne miejsce gniazdowania 2 gatunków flamingów, które żywią się algami nadającymi wodzie różowy kolor wyraźniej widoczny w porze suchej (od stycznia do marca a następnie od lipca do października), gdy duża ilość wody wyparowuje.
Nie podjeżdżaliśmy zbyt blisko do brzegu jeziora zostawiając samochód w cieniu akacji. Okazało się to być dobrą decyzją bo trzeba tu wyjątkowo uważać na błoto, które na powierzchni wygląda na suche a może okazać się pułapką. Kilka dni wcześniej inny samochód utknął tu na parę dni czekając na przybycie pomocy bo w okolicy nikt nie mógł pomóc z wyciągnięciem go. Byliśmy tu kompletnie sami. Wypatrzyli nas dwaj mężczyźni sprzedający wyroby z różowych piór flamingów. Nigdy nie mam pewności czy nie ucierpiały na tym zwierzęta i nie kupuję takich rzeczy, ale porozmawiać zawsze można. Ponownie usłyszeliśmy, że nie ma już turystów. W oddali pokazywali nam górę, którą nazywają "Leżacy Wojownik" i faktycznie, gdy się przyjrzeć można zauważyć taki kształt. Idąc wokół jeziora w palącym słońcu znaleźliśmy ślady hipopotama, który zapewne pod osłoną nocy wyszedł na brzeg w poszukiwaniu jedzenia. Przy samym brzegu zebrała się warstwa różowej piany, która pięknie kontrastowała z błękitem nieba. W bezpiecznej odległości spacerowały flamingi, pływały pelikany. Nasi towarzysze zaproponowali, że wyślą tam kogoś, żeby wystraszył ptaki i poderwał je do lotu, ale stanowczo zaprotestowałam. Nigdy nie jest moim celem straszenie i zakłócanie spokoju dzikich zwierząt dla zrobienia jednego zdjęcia, ale nie sądzę też, że wymyślili to w danej chwili i jednak znajdują na takie tragiczne pomysły ochotników. Upał i bezruch powietrza dawał się coraz bardziej we znaki. Skryliśmy się w cieniu, żeby jeszcze
chwilę porozmawiać i pożegnać naszych rozmówców.
Nie jechaliśmy długo główną drogą. Do naszego campu Punda Milias skręciliśmy przed miastem Nakuru. Nie chcieliśmy spędzić nocy na terenie miasta a właśnie jak najbliżej natury i bramy do parku. Camp znajduje się na uboczu i prowadzi do niego dziurawa, gruntowa droga, ale na warunki kenijskie nie jest najgorsza patrząc na to z perspektywy kilku miesięcy spędzonych w tym kraju. Zarezerwowałam mały domek na 2 noce. Na terenie campu znajduje się restauracja, basen i wspólne prysznice. Teren jest ogrodzony i strzeżony. Miejsce bardzo relaksujące, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę, że następnego dnia mieliśmy je całe dla siebie bo miejscowi turyści wyjechali a reszta rezerwacji została odwołana.
Kolejny poranek nie był dla nas łaskawy. Tego dnia mieliśmy wjechać do Parku Nakuru, ale od rana męczyło mnie zatrucie pokarmowe. Po wiadomości, która przyszła na maila późno wieczorem poprzedniego dnia nie mogłam spać. To, czego się obawialiśmy przez ostatnie dni stało się faktem. Odwołano nasze loty KLM a kolejne wstrzymano przynajmniej do 3 maja. W tej sytuacji pod znakiem zapytania stało całe safari bo już wiedzieliśmy, że musimy inaczej zarządzać naszym budżetem biorąc pod uwagę czas, jaki mieliśmy jeszcze spędzić w Kenii. Rozum podpowiadał, żeby zrezygnować, ale serce waliło, trzepotało w piersi niczym uwięziony w potrzasku motyl na samą myśl o tej przygodzie, dla której tu przyjechaliśmy. Po południu poczułam się lepiej i postanowiliśmy pojechać do bramy Nderit, znajdującej się w odległości 10 km od campu, wyboistą drogą. Chciałam chociaż na chwilę znaleźć się bliżej, popatrzeć i odejść. Po jednej stronie płotu ja, a po drugiej, gdzieś daleko, nosorożce i jezioro Nakuru, na które długo czekaliśmy. Całe wypożyczenie samochodu i jazda tutaj, wszystko na nic.. Stałam tam i płakałam. Ze złości i bezsilności. Rozum mówił jedno, ale serce nie dawało za wygraną. Podjęliśmy decyzję, że wrócimy rano. Zobaczyć nosorożce, bo ich przyszłość jest jeszcze bardziej niepewna niż nasz powrót do domu w tamtym momencie. Ponieśliśmy już koszty wynajmu samochodu, nie mieliśmy wpływu na nasze loty. Nie mieliśmy wiele do stracenia a wiele do zyskania bo wspomnień nie można przeliczyć na żadne pieniądze a Kenia już w tamtym momencie wprowadzała niesamowity wręcz w tej sytuacji spokój w moim sercu.
Nakuru National Park to jeden z najpiękniejszych parków w Kenii i można go odwiedzać przez cały rok chociaż w porze deszczowej wody często zalewają jego część, jak to miało miejsce w 2014 roku. Podnoszący się poziom wód spowodował, że część flamingów przeniosła się w inne rejony. Nakuru to alkaliczne, słonawe jezioro znajdujące się na wysokości 1754 m npm w rejonie Doliny Ryftowej. Park jest domem dla nosorożców białych i czarnych a także lwów, lampartów, żyraf, lampartów i wielu innych popularnych gatunków jak zebry, impale czy bawoły. Wstęp jest jednym z najdroższych jeśli chodzi o kenijskie parki. To koszt 60 $ za osobę na 24 godziny. Jednak nigdzie wcześniej nie wyczytałam (i dlatego o tym wspomnę), że teoretycznie można wjechać o 16 tej jednego dnia i wyjechać następnego o tej samej godzinie. Jedynie pod warunkiem, że nocujecie na terenie parku. W innym przypadku trzeba wjechać rano a wyjechać wieczorem tego samego dnia bo bilet obowiązuje jedynie na jeden dzień a nie 24 godziny jak w przypadku Tsavo. Opłata za samochód 300 Kes. Wszystko płatne kartą bo park nie przyjmuje gotówki. Przewodnik (opcjonalnie) to koszt 1720 Kes za 4 godziny, gotówką. Postanowiliśmy wziąć przewodnika z prostego powodu- to był nasz pierwszy wjazd do parku i pomimo wiedzy jaką mam na temat zwierząt wolałam, żeby był z nami ktoś, kto bezpiecznie nas wprowadzi w jazdę po parku, oswoi z widokiem stad bawołów. Dla własnego bezpieczeństwa i spokoju.
Jezioro otoczone jest klifem, na szczycie którego znajduje się punkt widokowy. Króluje tu sawanna, lasy akacjowe kryjące wodospad Makalia w pobliżu obozowiska, w którym można spędzić noc uiszczając opłatę na bramie wjazdowej. Znajdują się tu toalety zabezpieczone kratą przed drapieżnikami i wścibskimi pawianami.
Opuściliśmy nasz camp Punda Milias po szybkim śniadaniu, po 7 rano. Po 10 minutach byliśmy pod bramą Nderit, gdzie czekał na nas załatwiony przez strażnika przewodnik Justus. Ruszyliśmy w kierunku jeziora Nakuru, ale nie szło to zbyt szybko bo zatrzymywaliśmy się co chwilę tyle tu zwierząt na wyciągnięcie ręki. Stada zebr, impali, gazeli, bawołów.. Widok każdego z tych zwierząt niezmiernie mnie cieszył bo nigdy dotąd nie miałam okazji zobaczyć ich na wolności a tym bardziej z tak bliskiej odległości. To tak wyjątkowe wrażenie, jakby było się częścią jakiegoś filmu przyrodniczego, których w swoim życiu widziałam mnóstwo od najmłodszych lat. Wjechaliśmy na zieloną równinę ciągnącą się aż do brzegu jeziora. Przepuściliśmy korowód zebr zmierzających w kierunku wodopoju bo zwierzęta w każdym parku mają bezwzględne pierwszeństwo. Minęliśmy stado bawołów odpoczywające po jednej stronie drogi. Miałam wrażenie, że żaden z członków tego licznego stada nie spuszcza nas z oczu.
Justus już wcześniej zapewniał nas, że na pewno je zobaczymy i nie kłamał. Nosorożce białe chociaż byłam tak oszołomiona, że nic już nie było ważne - ani odwołany lot, ani inne potencjalne problemy. Uśmiech, który pojawił się w momencie wjazdu do parku nie znikał z mojej twarzy do końca tego dnia. Stały tam na tej zielonej polanie i spokojnie kroczyły jedząc trawę. Było ich 8 sztuk z młodymi. Dojechaliśmy na brzeg jeziora zgodnie z zaleceniami przewodnika. Tu pozwolił nam wysiąść, rozejrzeć się i zrobić zdjęcia . Wtedy wypatrzyliśmy stado hien tuż przy brzegu jeziora. W oddali biegały guźce, przechadzały się koby i impale. Flamingi brodziły w płytkiej wodzie wśród innych wodnych ptaków i zatopionych, martwych konarów drzew. Ruszyliśmy w głąb parku pytając napotkanego rangera o lwy, ale tego dnia ich nie widział. Mijaliśmy po drodze żyrafy i stada gazeli Thomsona pasące się spokojnie tuż przy drodze. Sekretarz maszerował wśród suchy traw tuż obok strusi. Dojechaliśmy do wodospadu, który w porze suchej nie wygląda zbyt okazale, ale w dalszym ciągu można tu spotkać zwierzęta przychodzące się napić.
Wjechaliśmy drogą prowadzącą stromo pod górę na punkt widokowy Baboon Cliffs, skąd rozpościera się widok na całe jezioro. To jeden z takich widoków, który pamięta się jeszcze bardzo długo i swobodnie można go kojarzyć z bezkresem afrykańskich krajobrazów. Na skałach leżały góralki, które straszyły nas swoimi okrzykami w ciągu nocy spędzonych w Nairobi. Rezyduje tu stado pawianów, na które trzeba uważać opuszczając samochód i dopilnować, żeby zamknąć drzwi i okna nie dając im możliwości zdobycia łatwego posiłku. Mijaliśmy to stado po drodze, więc mogliśmy spokojnie rozkoszować się ciszą i widokiem.
Naszego przewodnika zostawiliśmy po 4 godzinach przy Lanet Gate a sami zostaliśmy w parku. Nie było innych turystów, przynajmniej ich nie widzieliśmy przez cały dzień, ani strażnicy z naszej bramy Nderit, gdy wjeżdżaliśmy rano. Było po 12tej wiec stanęliśmy w cieniu akacji na lunch, który przygotowaliśmy sobie przed opuszczeniem campu. Jechaliśmy później dookoła jeziora zatrzymując się co chwila na widok marabutów czy bawołów zażywających kąpieli w jeziorze. Wróciliśmy w końcu na zielony brzeg Nakuru nacieszyć oczy widokiem nosorożców. Nadal tu były wraz ze stadami bawołów. Zebry maszerowały teraz w odwrotnym kierunku. Wysiedliśmy w tym samym miejscu, które pokazał nam Justus sprawdzając teren przed opuszczeniem samochodu. Nawet w marzeniach nie przypuszczałam, że będę kiedykolwiek mogła być tak blisko tych wyjątkowych stworzeń jakimi są nosorożce. Na szczęście ich populacja w tym parku rośnie dzięki ochronie przed kłusownikami dlatego jeżeli nawet niewielka część, którą płaci się za wstęp do Nakuru jest przeznaczona na ich ochronę to bardzo warto być tego częścią. Warto wspomnieć, że nigdzie później nie mieliśmy już okazji zobaczyć nosorożców - ani będąc 2 razy w Tsavo East ani w Amboseli. W Nakuru NP. mieliśmy ten widok tylko dla siebie <3
W samym parku Nakuru zrobiliśmy w ciągu tego dnia ponad 100 km. Teraz widzicie jak ważne jest, żeby przy wypożyczaniu auta nie godzić się na limit kilometrów lub tak rozplanować trasę, żeby nie ponosić dodatkowych kosztów za przekroczenie tego limitu. Park opuściliśmy o 17tej i ruszyliśmy do Naivasha, żeby spędzić ostatnią noc w Carnelley's Camp a rano wrócić do Nairobi. Po raz kolejny w trakcie tej podróży musieliśmy dostosować nasz plan do zaistniałej sytuacji.
Przez całą drogę do Nairobi pisałam maile z właścicielem hotelu w Diani Beach, gdzie jeszcze przed wyjazdem robiłam rezerwację na 8 dni, z czego połowę zapłaciłam z góry. Nie było mowy o odzyskaniu pieniędzy, ale postanowiłam wykorzystać fakt prowadzenia bloga i strony FB. Umówiliśmy się, że dostaniemy duży dom na początek a w ciągu 4 dni wybierzemy sobie jeden z 8 dostępnych domków w Shambani Cottages i ustalimy cenę za dłuższy pobyt. O hotelu, który stał się naszym domem na te długie miesiące jeszcze wspomnę w osobnym poście bo to wyjątkowe miejsce na mapie Diani.
Po dotarciu do Nairobi skierowaliśmy się ponownie do hotelu Troy. Przyjechał po nas kierowca i zabrał nas na dworzec autobusowy. Po raz kolejny plan się zmienił bo mieliśmy jechać pociągiem, ale w tym czasie pociągi już odwołano. Zachodziły również zmiany w kursowaniu autobusów. To był ostatni dzień, gdy do Mombasy można było dojechać nocnym autobusem. Większość biletów była wykupiona, ale udało nam się znaleźć dwa miejsca i ruszyliśmy w kierunku wybrzeża w środku nocy. Nigdy nie zapomnę widoku oceanu bladym świtem, gdy dojeżdżaliśmy tuk tukiem z Mombasy do Diani <3
Zaczął się zupełnie nieplanowany etap naszej podróży a Kenia zdawała się przytulać nas każdego dnia, odganiać złe myśli, stawiać na naszej drodze dobrych ludzi, odkrywać swoje niesamowite piękno i otwierać coraz bardziej nasze serca na Afrykę. Czekałam całe 40 lat swojego życia, żeby dotrzeć do Afryki. Gdy w końcu tu dotarłam Ona postanowiła mnie tu zatrzymać i wypuścić w momencie, gdy ja już nie chciałam wyjeżdżać. Jakby czekała na potwierdzenie, że do Niej wrócę… Wrócę na pewno, a może nigdy tak naprawdę nie wyjechałam z Niej całkowicie bo mam wrażenie, że część mnie tam została a ja czuję jedynie pustkę, której nic nie jest w stanie zapełnić. Po tym czasie spędzonym w Kenii, po prawie 6 miesiącach w Afryce, mam wrażenie, że nic już nie jest takie samo… A ja nadal za Nią tęsknię <3
Informacje praktyczne:
* Koszt wynajmu samochodu to 60 $ (6000 Kes ) za dzień x 4 dni (Ken liczył dzień jako 24 godziny a nie jak inne firmy). Samochód typu Toyota Vanguard czyli SUV w zupełności wystarcza na Nakuru i Naivasha. Do tego samochód podstawiono nam wieczorem, dzień przed wyjazdem do parku a na koniec zawieziono nas na autobus, bez żadnych dodatkowych opłat. Firma nazywa się Stunner Group LTD. O wyborze samochodu i organizowaniu safari selfdrive napiszę oddzielny post zbierając wszelkie nasze doświadczenia z różnych parków w jednym miejscu ;) Kontakt do Kena to +2540700 911 111 a strona, na której znaleźliśmy samochód to www.pigiame.co.ke/car-hire
Nakuru National Park - wstęp 60 $ za dzień, jednorazowy wjazd. Do lipca 2021 wstępy do parków narodowych zarządzanych przez Kenya Wildlife Service zostały obniżone, więc obecnie można park odwiedzić płacąc jedynie 40 $ za dzień.
Noclegi: *Naivasha - Carnelley's Camp koszt domku za noc 6000 Kes, ale do wyboru są różne opcje i warto sprawdzić bezpośrednio na stronie http://www.campcarnelleys.com/contact-us
*Punda Milias Camp Nakuru Camp informacje
Tankowanie - najlepiej tankować w Nairobi. Im dalej od wybrzeża, tym paliwo staje się droższe. Nie znaczy to, że jest jakoś dramatycznie drogie, ale lepiej mieć pełen bak wjeżdżając do jakiegokolwiek parku.
Rzeczy, które warto zabrać ze sobą do Nakuru to na pewno woda i jedzenie. Najlepiej zrobić zakupy zanim opuścicie Nairobi. Przydaje się latarka bo przerwy w dostawie prądu to nic nadzwyczajnego w Afryce. Lornetka natomiast pomoże w poszukiwaniu dzikich zwierząt.
W Nairobi najbardziej polecam zatrzymać się w hotelu Troy. Położony w spokojnym i bezpiecznym miejscu, gdzie w ogóle nie czuć, że znajdujecie się w wielkim mieście. Blisko stąd również do Nairobi National Park i Sheldrick Elephant Orphanage (post już wkrótce o naszej wizycie i odwiedzinach naszego adoptowanego słonia Sattao <3 ). Dla wielbicieli zakupów niedaleko znajduje się Galleria Shopping Mall - liczne sklepy a także Carrefour, gdzie robiliśmy zakupy na safari przed opuszczeniem Nairobi.
__________________________________________________________________________
Selfdrive safari in Kenya. Naivasha, Elementeita, Nakuru - lakes of Kenyan Rift Valley.
The sun rose over Nairobi already. It looked like it was going to be a lovely day. The car that Ken had brought to our hotel, was ready for the ride. We had spent few last days in Troy hotel. These were our first moments in Kenya and we wanted to spend them peacefully after a crazy ride from Uganda. It was a race against time to manage to get through the border before they would close it because of pandemic. We managed to get into Kenya 2 hours before the border was closed. The providence had to be takiing care of us because accidentally I had taken from home yellow fever vaccination books about which they were asking at the border. Actually, they were asking plenty of questions relating to last weeks of our journey through Rwanda and Uganda. The bargaining chip seemed to be the date of our arrival to Nairobi on 27th February, almost 3 weeks earlier and during this time corona was taking control over the world more and more and was shutting next borders around the world.
We arrived to Nairobi on early morning. I had to be sleeping through the way from the border tired with tention of last 2 days, brought by the journey from Queen Elizabeth through Kampala until Nairobi. We got off the bus in a place that was not reminding a bus terminal at all. We were surrounded by high buildings, rubish rolling all over the place. We took our backpacks and started looking for some transport to the hotel. We came to Nairobi one day earlier than we had planned because we had to leave Kampala (without regrets though) and cross the border. Nobody was expecting us in the hotel but we were welcomed with smile. It turned out that before we got here 90 % of reservations were cancelled and we were the only guests. It was the main reason why we were given suite with jacuzzi and balcony which costed 3 times more than our standard room that we had booked. It was hard to complain for such gift at the start of our stay in Kenya. At that time we thought that we would spend only 2 weeks in this country according to our itinerary. However it was just the beginning of our few months long stay in this beautiful country. At that point we kept following the plan that I had been completing for a long time.
We are not huge fans of big cities. Those African have some vibe that it's hard to find serenity and feel safe. Chaos, rush, noise. We chose the hotel aside, not far from Nairobi National Park. It was surrounded by greenery of trees and a garden with pool. The stilness of cold air was tearing apart at night by wild screams of hyraxes reminding voices from horror movies. Nights were cold and we were glad that we were about to leave this huge and cold city. We booked a car for selfdrive safari a long time before our trip begun. The cheapest one that I managed to find was Toyota Landcruiser for 120 $ per day with 100 km limit per day but we hadn't pay anything in advance because nobody asked for it. I also made some booking in Naivasha and around Nakuru. After our arrival to Nairobi we had plenty of time and Przemek started to look for a car online. This is how we found Ken and his Toyota Vanguard. 60 $ per day, no distance limit, as it turned out later it would be a huge difficulty and additional cost. Why we decided to choose selfdrive instead of prepared, organized safari and how to do it on your own - I will write about it a separate post collecting in one place all our experiences from 4 trips to different national parks which we organized on our own during our stay in Kenya.
The plan was to spent 3 nights outside Nairobi but lower price allowed us to extend our stay for one day. We made shopping before leaving metropolis - food, water, everything we might need in next 4 days. The first stop was around Naivasha Lake located 100 km away from the capital city. It seems to be not far away but the road leading towards the lake is narrow and Kenyan way of driving, road constructions, accidents and the number of trucks on the road makes the ride very slow. Undoubtedly another kind of attraction is police which will definitelly find the reason to stop mzungu driving a car (white skin driver) and will try to scaere you with taking to court and fines until you will reach out your hand holding money for a policeman tired with standing on the side of the road. It will remain our little secret (actuallymy husband's secret) why we didn't pay this bribe even once in spite of that they were stopping us everytime we were going for safari. I will tell you only that working in uniform in your country of orgin is very helpful here because the only thing they associate it in Kenya is Interpol. It's better not to tell the whole truth and never show fear but be polite and nice (I mean it's my husband's part and I'm trying not to speak too much but with variyng degrees of success ;) ). They were trying to scare us with going to court for some fictional offense at the very same moment when courts were already closed because of corona and I reminded that to this clingy police officer. After a while we were again on the road which was leading along green areas limited on both sides by hills. The view of zebras grazing on the side of the road is not rare. Finally we reached the place at the edge of Rift Valley with amazing view stretching from thia point. Somewhere down there was a carpet of trees and green grass cut through with ribbons of dirt paths. The road was winding along the steep hill with cars moving slowly forward. We were passing by small stalls with sourvenirs hanging over the chasm of the valley and people trying to sell freshly baked corn to travellers.
Soon we turned left from the main road running further to Nakuru. The condition of the road is much worse and you have to be careful driving here. We reached Camp Carnelley's on early afternoon. A small cottage was waiting for us, or rather a trailer changed into cabin called here banda. It had everything we might need altogether with toilet with hot shower and small roofed terrace. The price was 6000 Kes per night and we planned to spend 2 nights here altogether - one at the beginning and the other on the way back to Nairobi.
Lake Naivasha is a freshwater lake. It is at the highest elevation in Kenyan Rift Valley and is located at the altitude of 1884 m asl. There is a perfect climate to grow flower like roses which go straight to European market. There are over 60 farms around the lake which employ people from distant places in Kenya.
Lake Naivasha is not a national park so you don't pay any entrance fees. You don't have to pay anything to spot animals although it is possible to go to Crescent Island which is a private sanctuary and this is where you can walk among giraffes and zebras. We were even planning to do it but nature is unpredictable and welcomed us amazingly when we set off for a ride around the lake on a late afternoon. It's a perfect time to spot wildlife here. At first we saw warthogs, next impalas, waterbucks. We stoped the car on the side of the road and I simply couldn't belive my own eyes that there were zebras grazing on near meadow. Just like that, within reach of a hand, they didn't care about our presence and kept eating grass. We drove further but the ride didn't last long because I spoted something again in the distance. There was an entrance on private property with gate and sign but I saw some guy and asked if I could get in for a second to take a photo. There was a giraffe far away. My first giraffe ever in the wild <3
Driving along the road full of holes we noticed a whole family of baboons sitting on nearby tree, huge male to start with, females and kids running among the branches. We reached Lake Oloiden but we couldn't find the right place to park the car. On the way back we stopped again on the sidde of the road. The same giraffes were eating leaves from the trees. Exceptionally beautiful creatures, moving with such incredible grace swaying in these high shrubs. On the other side of the road we could see zebras and elands grazing in the distance. The sign standing right next to the road was warning of buffalos that come here to drink but luckily for us they didn't show up in this moment. You have to be very careful with these animals. Buffalos can kill even a lion protecting members of their herd.
We spent this evening walking around the camp compound which is located right at the shore of the lake. Guard locks the gate which is the entrance to bridge drifting at the surface of the lake because of presence of large number of hippos who would eagerly come inside to eat some green, juice grasss growing on the shore. However close encouter with these creatures is dangerous so it's better to keep them outside of fence.
There was 76 km to the place where we were suppose to spent the next night. We drove to the main road leading towards Nakuru. We didn't have a reason to rush and we decided to stop by Lake Elementeita which was within eyesight somewhere down the road. The air at this time of day was already hot enough to start waving. Elementeita is a soda lake famous of huge numbers of flamingos. The entrance fee is just 300 Kes per person and we payed that to a young guy when we were approaching the lake. The name of the lake derives from Maasai language "muteita" meaning dusty place. Altogether with Lake Nakuru and Bogoria is named as one of heritage sites on UNESCO list. It's 1meter deep on avarage and is a comfy nesting place for 2 species of flamingo feeding on algae which gives the water pink colour, more visible during dry season ( January to March and later from July to October) when large amount of water evaporates.
We didn't drive too close to the shore leaving our car in the shadow of acaccia trees. It turned out to be a good decission because you have to be careful with mud that looks like dry at the surface but can be a trap. Few days earlier another car got stuck in it for couple of days waiting for help because no one around couldn't get him out of the mud. We were here completly alone. Two men selling handicrafts of flamingos' feather spotted us. I never know if animals didn't get hurt because of that so I'm not buying such things but you can always have a conversation. Again we could hear there were no tourists anymore.They showed us a mountain in the distance called "Laying Warrior" and in fact it resembled similar shape. We found footprints of hippo while walking around the lake which propably walked out of water at night searching for food. There was a layer of pink foam at the shore which contrasted wonderfully with blue colour of the sky. Flamingos were walking around in safe distance, pelicans were swimming. Our companions offered that they would send someone to force them to fly but I objected firmly. It's never my purpose to scare or disturb wildlife just to take a photo but I think they didn't invented this in this moment andthey find amatours for such tragic ideas. The heat and stillness of air was getting more and more unbearable. We hid in the shadow to talk a bit longer and say goodbye to our companions.
The ride alond the main road didn't last long. We turned to our camp Punda Milias before the city of Makuru. We didn't want to stay the night in the city but close to nature and the gate to the park. The camp is located off the beaten path and a road full of pot holes leads to it but it was not as bad for kenyan conditions if I look at in now after few months spent in this country. I booked a small cottage for 2 nights. There is a restaurant, swimmingpool and shared showers in the compound. The whole terrain is fenced and secured. It's a very relaxing place, especially because of the fact that on the next day we had all for ourselves only because local tourists left and rest of reservations was cancelled.
The next morning was not a plesant one. We were suppose to drive into Nakuru NP. but since early morning I didn't feel well because of some food poisoning. I couldn't sleep all night after receiving a message on previous evening about cancellation of our flights. The thing we were affraid of became a fact. Our KLM flights were cancelled and the rest was haulted at least until 3rd May. At this point our whole safari became uncertain because now we knew we had to be more careful with our budget taking into account the time we were about to spend in Kenya. My mind was telling me to quit but my heart was pounding, fluttering in my chest as a trapped butterfly when I even thought about this adventure that we drove all the way for. I felt better in the afternoon and we decided to drive to Nderit gate 10 km away from our camp, on a bumpy road. I wanted to get closer at least for a moment, take a look and leave. There was me on one side of the fence and on the other, somewhere far away, rhinos and the lake of Nakuru we had been waiting for so long. Everything was for nothing, renting the car and driving all the way.. I was standing there and crying. Of anger and helplessness. Again my head was telling me one thing but my heart wouldn't give up. We made up the decission to go back here in the morning. To see rhinos because their future was even more uncertain than our come back home at that time. We beared the costs of car rental, we didn't have any impact on flights. We had nothing to loose but a lot to gain if it comes to memories that you simply can't count into money and Kenya was already
implementing such peace in my heart, unbelievable in this situation.
Nakuru National Park is one of the most beautiful parks in Kenya and it's possible to visit all year round although in rainy season some part of it can get flooded as it happened in 2014. Rising level of water caused that part of flamingos moved to other regions. Nakuru is a soda, salty lake located at the altitude of 1754 m asl in Rift Valley. The park is home for white and black rhinos, lions, leopards, giraffes and many other popular species like zebras, impalas or buffalos. The entrance is one of the most expensive ones among Kenyan parks. It is 60 $ per person for 24 hours. However I have never found the information (and this is why I'm writing about it) that in theory you might enter the park at 4pm one day and leave the other day at the same time. Only if you spend the night inside the park. In other case you have to enter in the morning and leave on the same day because the ticket is valid only for one day and not for 24 hours like in Tsavo. The entrance fee per car is 300 Kes. All payed with card only because the park is not accepting cash. The guide (optional) costs 1720 Kes for 4 hours, cash only. We decided to get a guide for a simple reason - it was our first ride to the park and in spite of the knowledge that I have about wildlife I prefered to take with us someone who would show us the way of driving inside the park, tame us with view of herds of buffalos. For our own safety and peace of mind.
The lake is surrounded with enscarpment and there is a view point at it's peak. There is mainly savannah, accacia forest hidding Makalis waterfall close to campground where it's possible to spend a night paying for it at the entrance gate in advance. There are toilets secured with crate against predators and cheeky baboons.
We left camp Punda Milias after quick breakfast at 7 am. After 10 minutes we reached Nderit Gate where a guide called Justus, organized by the ranger, was waiting for us. We set off toward Lake Nakuru but it was as a slow ride because we were stopping all the time, there were so many animals around within a reach of a hand. Herds of zebras, impalas, gazelles, buffalos.. The view of each of these animals were making me so happy because I had never have a chance to see them in the wild and from such close distance. It is such incredible impression as if you were a part of some wildlife series that I had watched plenty of since I was a kid. We entered the green plain reaching to the shore of the lake. We passed through a parade of zebras heading to watering place because animals have absolute priority in every single park. We passed by a herd of buffalos on one side of the road. I had an impression that none of herd members was letting us out of their sight.
Justus promised us before that we would see them for sure and he didn't lie. White rhinos although I was so overwhelmed that nothing was important anymore - a cancelled flight nor other possible issues. The smile that appeared at the very moment of entering the park has stayed with me until the end of the day. They were there, standing in this green plain and slowly moving forward eating grass. There were 8 of them with babies. We followed the words of our guide and drove all the way to the lake. He let us get out of the car, take a look around and take some photos. This is when we spotted a family of hyenas right next to the shore. Warthogs were running in the distance, waterbucks were walking around with impalas. Flamingos were wading in shallow water in a company of other waterbirds and flooded, dead trunks of trees. We drove inside the park asking a ranger met on the way about lions but he hadn't seen them that day yet. We were passing by giraffes and hers of Thomson gazelles grazing peacefully right next to the road. Secretary bird was marching among dried grass right next to ostriches. We reached the waterfall which didn't look much impresive during dry season but still is a source of drinking water for animals living here.
We drove up along the steep road to Baboon Cliffs where one can take a glimpse on the whole lake. This is one this kind of views that you will remeber for a long time after all and it can be easily associated with vastness of African landscapes. On the rocks there were hyraxes lying that were scarrying us with their scream at night during our stay in Nairobi. The herd of baboons resides here and one should be aware of that fact when leaving the car - close doors and windows making impossible for monkeys to obtain an easy meal. We were passing by the whole family on the way up so we could just enjoy the silence and the view.
We left our guide at Lanet Gate after 4 hours and we stayed inside the park on our own. There were no tourists, at least we didn't see any of them through all day, nor guards from our Nderit Gate when we had been entering the park in the morning. It was after noon so we stopped in the shadow of accacia trees for lunch that we had prepared before leaving the camp. Later we took a ride around the lake stopping every moment when spotted marabou storks or buffalos enjoying a bath in the lake. Finally we got back on the green shore of Makuru to enjoy the view of rhinos. There were still here altogether with buffalos herd.
Zebras were marching now in the opposite direction. We got off the car at the same place that Justeus showed us in the morning checking around cautiously. Even in my wildest dreams I have never presumed that I could get so close to those marvelous creatures that rhinos undoubtedly are. Luckily the population in this park is growing thanks to protection against poachers and even if a small amount of entrance fee goes directly for this protection than it's so worth to be a part of that. It's worth to mention that later we didn't have a chance to see rhinos - not in Tsavo East during our 2 selfdrives nor in Amboseli. In Nakuru NP. we had this view only for ourselves <3
Only on that day inside Nakuru NP. we covered the distance of 100 km. Now you can see why it's so important when you rent a car and never agree on distance limit or plan your route in the way so that you don't have to pay additionally for exeeded limit. We left the park at 5 pm and we headed to Naivasha to spend the last night at Carnelley's Camp and go back to Nairobi in the morning. Again on this journey we had to adjust our plan to current situation.
Through all the way to Nairobi I was writing emails to the owner of the hotel in Diani Beach where I had a reservation for 8 days for a long time before this trip had started, and I payed half of the price in advance. It was not possible to get the money back so I decided to take advantage of running FB site and my blog. We agreed that we would get a big cottage for a start and during 4 days we would choose one out of 8 available in Shambani Cottages and make an agreement about the price. I will write more about the hotel that became a home for these long months in a separate post because it's a unique place on Diani Beach map.
After arrival to Nairobi we drove to Troy Hotel again. A driver came to pick us up and took us to the bus station. Again our plan had changed because we wanted to get a train but at that time trains were already cancelled. There were more changes on bus schedule. It was the last day when you could get to Mombasa on a night bus. Most of tickets were sold but we managed to find two seats and we set off toward the coast in the middle of the night. I will never forget the view of the ocean on early morning when we were riding on tuk tuk from Mombasa to Diani <3
Unexpected and unplanned leg of our journey has begun and Kenya seemed to be hugging us every single day, chasing away bad thoughts, putting good people on our way, unveiling Her incredible beauty and opening our hearts for Africa. I have been waiting 40 years of my life to get to Africa. When I have finallly come here She decided to keep me here and let me go in the moment when I didn't want to leave anymore. As if She was waiting for confirmation that I will come back..I will come back for sure or maybe I have never left her totally because I still have the feeling that a part of me has stayed there and all I feel since that moment is just emptiness that nothing can fill in. After all this time spent in Kenya, after almost 6 months spent in Africa, I have an impression that nothing is the same as it used to be… And I miss Her a lot <3
Practicalities :
The car rental cost was 60 $ (6000 Kes) per day x 4 days (Ken was was counting one day as 24 hours not like other companies). The car like Toyota Vanguard (SUV) was totally enough for Nakuru and Naivasha. In addition the car was brought to the hotel in the eveningn, on previous day before our departure to the park and at the end they took us to bus station, without any addtional costs. The comapny is called Stunner Group LTD. I will write separate post about organizing selfdrive safari with all our experiences from different parks in one place ;) Contact to Ken +2540700 911 111 and the site where we found the car is www.pigiame.co.ke/car-hire
Nakuru National Park - entrance fee 60 $ per day, one entry only. Until July of 2021 entrance fees to all parks under Kenya Wildlife Service were lowered so now you can visit this park paying only 40 $ per day.
Accomodation : Naivasha - Carnelley's Camp - banda price per night 6000 Kes but there are other options to choose from and it's worth to check their website http://www.campcarnelleys.com/contact-us
Nakuru - Punda Milias Nakuru Camp for more informations https://www.pundamiliasnakurucamp.com/
Refueling - it is best to do it in Nairobi. The further you go from the coast, the more fuel is getting expensive. It doesn't mean that it's somehow dramatically expensive but it's better to have your gas tank full when entering any park.
Things worth to take with you to Nakuru are for sure water and food. The best option is to buy everything you need before leaving Nairobi. Flashlight can be very useful because blackouts in Africa are nothing unusual. Binoculars helps to look for wildlife.
While in Nairobi I recommend to stay in Troy Hotel. It is located in peaceful and safe surrounding where you don't feel that you are in a big city. It is also close to Nairobi National Park and Sheldrick Elephant Orhanage (a new post about our visit and meeting with our adopted #elephant Sattao is going to be published soon <3 ). It's also near Galleria Shopping Mall for shopping lovers - a lot of shops and also Carrefour where we did our shopping before our safari begun and we left Nairobi.
#Afryka #Africa #Nairobi #Nakuru #Naivasha #Elementeita #safari #selfdrivesafari #safarikenia #safarikenya #Kenia #Kenya #selfdrive #riftvalley #DolinaRyftowa #jezioro #lake #lakeNakuru #jezioronakuru #HotelTroy #CampCarnelleys #PundaMilias #banda #accomodation #camp #camping #podróż #podróże #blogpodróżniczy #travel #travelblog #blog #polacywpodróży #safaricar #samochódnasafari #stunnergroupltd #carrentalnairobi #wypożyczeniesamochoduNairobi #nosorożec #rhino #nosorożce #wildlife #zwierzęta #covid_19 #podróżwczasachpandemii #lockdownkenia #lockdownkenya #GalleriaShoppingMall
Comments