top of page
  • Zdjęcie autoraKarolina Ropelewska-Perek

Rwanda, Uganda, Kenia. W podróży życia czyli pół roku w Afryce.

Zaktualizowano: 22 paź 2020


Afryka. 3 kraje, 38 dni. Pomysł na tą podróż pojawił się w momencie, gdy siedzieliśmy w ogrodzie naszego hotelu na brazylijskiej wyspie Ilha do Mel zastanawiając się, gdzie ruszymy w przyszłym roku. Z każdej podróży wracałam do tej pory z pomysłem na kolejny wyjazd a teraz nie miałam sprecyzowanych planów ani nawet pracy, żeby na tą podróż zarobić. Znajomy od lat zapraszał nas do siebie do Rwandy, ale ja trochę obawiałam się podróży na ten kontynent ze względu na bezpieczeństwo i te wszystkie straszne historie, które można znaleźć w internecie. Tym razem zbliżały się moje 40. urodziny i pomyślałam, że może pora sięgnąć po moje największe marzenie. Plan podróży zakładał, że nasza pierwsza wizyta na 6 kontynencie potrwa około 6 tygodni. Długo go przygotowywałam, czytałam, układałam dzień po dniu. Wyszukiwałam miejsca, szukałam kontaktów, które umożliwiały nam organizowanie trekkingów i safari bez udziału agencji. Chciałam wszystko zrobić na własną rękę i spełnić moje wielkie marzenie o spotkaniu z gorylami górskimi. Czy wszystko udało nam się zrealizować tak, jak to sobie zaplanowaliśmy? Tak, z jednym małym wyjątkiem. Zamiast 6 tygodni w Afryce spędziliśmy prawie 6 miesięcy, dokładnie 162 dni, w czasie których wymarzona podróż zmieniła się w przygodę naszego życia. Ten tekst jest zaledwie podsumowaniem, zarysem całej podróży, który dokładnie opiszę w kolejnych postach wzbogaconych zdjęciami zrobionymi po drodze.


26 lutego, w środku nocy zamknęliśmy za sobą drzwi naszego mieszkania nie mając pojęcia o tym, że nie będziemy mogli wrócić tu przez prawie 6 miesięcy. Lot do Amsterdamu za następnie do Nairobi. Tu spędziliśmy noc na lotnisku czekając na kolejny lot do Kigali, stolicy Rwandy. Czekaliśmy na opóźniony bagaż, który nie zdążył dotrzeć z Amsterdamu przed naszym odlotem, ale cudowna obsługa lotniska w Nairobi dopilnowała by doleciał do Kigali kilka godzin po nas. Zależało nam nie tylko na naszych ubraniach, ale również na rzeczach, które mieliśmy dla dzieci ze szkoły prowadzonej przez naszego znajomego Pascala. To on był jednym z powodów, dla którego odważyłam się w końcu polecieć do wymarzonej Afryki.

Przed podróżą zorganizowaliśmy zbiórkę pieniędzy na czynsz dla szkoły (udało się nam zebrać dokładnie 932 $), ubrania dla dzieci, przybory szkolne. Zatrzymaliśmy się w jego wynajętym domu, w którym mieszka wraz z żoną i roczną córeczką Genesis. To tu zaczęliśmy poznawać realia życia w Afryce - ciągłe przerwy w dostawach prądu, ograniczony dostęp do wody w kranach. Rzeczy oczywiste dla nas, ludzi żyjących w Europie. Spędziliśmy w domu Pascala kilka dni zwiedzając miasto, odwiedzając szkołę, eksplorując okolice Kigali, poznając ludzi i oswajając się z faktem, że z jasnym kolorem skóry trudno wtopić się w tłum czy nie zwracać na siebie uwagi. Wsiadając do autobusu jadącego do Gisenyi, miejscowości tuż przy granicy z Demokratyczną Republiką Konga leżącego nad jeziorem Kivu, wiedzieliśmy, że od tej chwili jesteśmy zdani tylko na siebie.


Gisenyi jest ciekawym miejscem nie tylko ze względu na samo jeziora, z którego wydobywa się metan. Blisko stąd już do owianego złą sławą DRC, na którego wody wpływamy podczas krótkiego rejsu. W pogodny dzień można dostrzec stąd szczyt górującego nad okolicą wulkanu Nyiragongo a także zielone zbocza spowite delikatną mgłą unoszącą się znad jeziora. To właśnie tu udajemy się na wędrówkę wzdłuż drogi wijącej się po zboczach porośniętych bananowcami, polami ryżu, małymi domami porozrzucanymi chaotycznie wśród soczystej zieleni. Mijamy kobiety niosące żółte baniaki z wodą, mężczyzn pchających załadowane towarami rowery, dzieci niosące na plecach młodsze rodzeństwo a także małych chłopców żujących kawałki trzciny cukrowej. Patrząc na te piękne widoki od czasu do czasu powraca myśl o strasznej historii tego kraju, która dotknęła wszystkich mieszkańców Rwandy.


Kolejne dni spędzamy w Ruhengeri. To brama do wyjątkowego miejsca - Parku Wulkanów, rwandyjskiej części Gór Virunga. Tu badania prowadziła badaczka goryli, wyjątkowa i inspirująca kobieta - Dian Fossey. Bardzo chciałam zobaczyć jej goryle, dla których poświęciła życie i zginęła prawdopodobnie z rąk kłusowników w swoim domu na zboczach góry Karisimbi. Trekking, który organizujemy będąc już w Ruhengeri był naszym pierwszym a zarazem najcięższym podczas całej podróży. Jednocześnie było to najpiękniejsze doświadczenie, na które czekałam od momentu, gdy jako dziecko obejrzałam film "Goryle we mgle".

Granicę przekraczamy w miejscowości Cyanika. Wjeżdżamy do Ugandy. Zatrzymujemy się na wyspie Itambira, jednej z wielu wysp jeziora Bunyuoni. Kolejny nasz przystanek to mała wioska Rubuguri w okolicach mojego wymarzonego Nieprzeniknionego Lasu Bwindi. Trekking na spotkanie z gorylami górskimi załatwiałam na długo przed przyjazdem, sama z pomocą campu Karungi, w którym się zatrzymaliśmy. Po paru dniach spędzonych na zboczach góry skąpanej we mgle przy akompaniamencie piorunów, owiewanej przez rześkie powietrze udajemy się w długą podróż najpierw do Kabale a następnie do Queen Elizabeth National Park. Mamy 2 pełne dni, które wykorzystujemy na rejs po kanale Kazinga będącego doskonałym miejscem do spotkania ze słoniami, hipopotamami i całą plejadą ptaków. Ruszamy także na kolejny trekking do znajdującego się w okolicach parku Kalinzu Forest, na spotkanie z szympansami, które czekały na nas w koronach drzew. Samo dotarcie na miejsce było przygodą. Jazda drogą przecinającą skąpaną we mgle sawannę, wypakowanym po brzegi matatu tuż po wschodzie słońca to niezapomniane przeżycie.


Podczas naszego pobytu w parku docierają do nas niepokojące informacje dotyczące pandemii, zamknięcia granicy z Kenią, do której mamy wjechać za 2 dni. To powoduje, że musimy modyfikować plan naszej podróży. Skracamy pobyt w Kampali do minimum. Po trwającej 12 godzin drodze spędzamy jedną noc w hotelu i szukamy biletów autobusowych do Nairobi. Wjeżdżamy bez problemu do Kenii na 2 godziny przed planowanym zamknięciem granicy. W Nairobi trafiamy do hotelu Troy, gdzie mieliśmy zrobioną rezerwację. Jesteśmy jedynymi gośćmi i obsługa decyduje się dać nam apartament w cenie naszego pokoju economy. To była chyba zapowiedź gościnności, której doświadczaliśmy przez kolejne miesiące chociaż na tym etapie podróży nie mieliśmy jeszcze świadomości, że ten kraj stanie się naszym tymczasowym domem i będzie odkrywał przed nami swoje piękno, czarował dziką przyrodą, odkrywał swoje tajemnice, których nigdy nie mielibyśmy okazji poznać, gdybyśmy spędzili tu jedynie 2 planowane wcześniej tygodnie.






W Nairobi odwiedzamy Sheldrick Elephant Orphanage, który był domem Sattao - 3,5 rocznego osieroconego słonia, którego adoptował na moje 40 urodziny dla mnie mój mąż. Dzięki temu mieliśmy możliwość odwiedzić to miejsce, gdy było już zamknięte dla wizyt publicznych. Było to możliwe z dwóch powodów - byliśmy adopcyjnymi rodzicami i mieliśmy dużo wcześniej zarezerwowaną wizytę. Zrealizowaliśmy także kolejny punkt naszej podróży - selfdrive safari do Naivasha i Nakuru. Wiadomość o odwołanych lotach powrotnych dociera do nas na dzień przed wjazdem do Nakuru NP., dokładnie 22 marca. Wracając do Nairobi wiedzieliśmy, że musimy po raz kolejny zmodyfikować nasz plan. Nie mogliśmy wrócić do domu bo ceny lotów oferowanych przez ambasadę były bardzo drogie. Postanowiliśmy udać się na wybrzeże, tak jak planowaliśmy wcześniej. Dotarliśmy tam ostatnim nocnym autobusem, przed wprowadzeniem godziny policyjnej, która obowiązywała już do końca naszego pobytu w Kenii.


W środku nocy wysiedliśmy w Mombasie. Tuk tuk dowiózł nas do Diani Beach wczesnym rankiem. Shambani Cottages, gdzie mieliśmy początkowo zarezerwowane jedynie 8 nocy przywitało nas pięknym ogrodem pełnym palm i baobabów. Ciszę przerywał jedynie szum liści palmowych i okrzyki małp. Paolo, właściciel tego miejsca wykazał się wielkim sercem i zrozumieniem. Pozwolił spędzić nam 4 noce w pięknym domu i wybrać sobie inny, w którym

mieliśmy spędzić czas do wyjazdu. Początkowo rozmawialiśmy o miesiącu. Zgodziliśmy się na bardzo niską cenę, będącą wartością 1/3 normalnej stawki po sezonie. Zamieszkaliśmy w Tembo Cottage i tu spędziliśmy ponad 4 miesiące. To był magiczny czas, w którym było nam dane przebywać w zupełnie pustym hotelu, oswajać nową rzeczywistość, obserwować przyrodę, oswajać bush babies mieszkające na pobliskiej palmie, rozpieszczać hotelowe psy, którym gotowałam przez cały nasz pobyt a one odwdzięczały się towarzystwem i rozkochanym spojrzeniem. Nie planowaliśmy kolejnych safari, ale jak można było nie wykorzystać okazji do zobaczenia zupełnie pustych parków narodowych, gdzie zazwyczaj jest 50 samochodów a teraz, wjeżdżając do Tsavo East w kwietniu byliśmy pierwszymi mzungu od 3 dni. Udaliśmy się tam jeszcze raz w czerwcu z okazji naszej 13 rocznicy ślubu. W lipcu kolejny selfdrive do Amboseli - magicznego parku u podnóża najwyższego szczytu Afryki, Kilimanjaro.


Ten czas spędzony na wybrzeżu zaowocował jeszcze jedną, zupełnie niespodziewaną rzeczą. Pomocą lokalnej społeczności. Wszystko zaczęło się od prośby jednego człowieka o pieniądze na leki dla żony. Poruszył mnie jego dramat, opisałam go na swojej stronie Carola Travels The World na Facebooku i ruszyła lawina dobra. Uzbieraliśmy taką kwotę, że starczyło na wiele więcej niż tylko leki za 37$ i jedzenie dla naszego znajomego Bahati. Od początku czerwca dzięki pomocy osób obserwujących moją stronę, mogliśmy pomóc 16 rodzinom, społeczności w kościele niedaleko Ukundy, zapłaciliśmy za roczną naukę dwóch dziewczynek w szkole Kenya Kesho niedaleko Shimoni i przekazaliśmy pieniądze na 4 operacje oczu w klinice Kwale Eye Centre, założonej przez cudowną kobietę - dr Helen Roberts. Poznaliśmy ją w momencie, gdy szukaliśmy pomocy dla mojego męża, który w trakcie pobytu w Diani nabawił się paskudnej infekcji oka. Poświęcała swój czas ratując jego wzrok a my chcieliśmy później odwdzięczyć się za jej dobro i okazane serce.


Ta podróż przyniosła wiele wrażeń i doświadczeń. Miałam wrażenie, że Afryka przez cały ten czas miała dla nas swój plan. Pokazywała swoje piękno, odkrywała swoje tajemnice, osuszała łzy bryzą oceanu, zachwycała, przytulała, wyryła się głęboko w naszych sercach i sprawiła, że poczuliśmy się tu jak w domu do tego stopnia, że po 162 dniach spędzonych na wcześniej obcym dla nas lądzie myśl o wyjeździe rozrywała serce. Mam wrażenie, że ziarenko czerwonej ziemi z Tsavo a być może białego masajskiego pyłu z Amboseli niesionego wiatrem głęboko utkwiło w moim sercu. Czuję je nawet teraz, gdy pisząc ten tekst przywołuję wspomnienia ostatnich miesięcy. Żyją w mojej pamięci te wszystkie uśmiechy poznanych tam ludzi, zapach mokrego ogrodu Shambani podczas pory deszczowej, widok cudownych zachodów słońca nad Congo River, dotyk mięciutkiego niczym puder piasku na plaży, słyszę szum palmowych liści, nawoływania koczkodanów..


Afryka ciągle we mnie żyje i wiem, że nie da o sobie zapomnieć. Wrócę tam, znowu będę walczyć o kolejną podróż na ląd, który pozwolił mi poczuć się jak w domu, dowiedzieć się o samej sobie nowych rzeczy, wykorzystać cechy charakteru, które nie zawsze ułatwiały mi życie w Polsce. Ta podróż jeszcze bardziej zbliżyła nas oboje do siebie. Pokazała mi jak przyjemną rzeczą jest dawać, pomagać, organizować tą pomoc. W zamian dostałam dużo więcej niż kiedykolwiek mogłam się spodziewać, poznałam problemy, o których nie miałam wcześniej pojęcia pomimo tego, że byłam przygotowana do tej podróży a wraz z upływającym czasem czułam, że tak niewiele wiedziałam przyjeżdżając do Afryki. Przewróciłam moje życie do góry nogami goniąc za marzeniem a Afryka oddała mi cały ten trud i wysiłek z nawiązką, nie chciała wypuścić, przytulała, rozkochała i pozwoliła wrócić do domu chyba dopiero w takim momencie, gdy wiedziała, że ja tak naprawdę nie wyjeżdżam bo zostawiam tam serce i wrócę. Jestem pewna, że wrócę niedługo. Kiedyś śmialiśmy się, że Afrykę zostawiamy na koniec bo być może, gdy tam w końcu dotrzemy, nie będziemy chcieli jechać już nigdzie indziej. Może ja po prostu od zawsze czułam pod skórą, że moje serce bije w jej rytmie ?

PS. Ważną częścią naszej podróży byli nasi partnerzy

oraz patron medialny podróży Miesięcznik Poznaj Świat.


_______________________________________________________________________________


Rwanda, Uganda, Kenya. The journey of a lifetime, half a year in Africa.






Africa. 3 countries, 38 days. The idea for this journey appeared in the very moment when we were sitting in the garden o f ur hotel in Brazilian Island, Ilha do Mel thinking where we would travel next year. I used to come back home with a plan for my next trip and now I had no specific plans or even a job to earn money on it. We had a friend who was inviting us to Rwanda but I was a bit affraid of traveling to this continent because of safety issues and all that terrible stories you can find on the internet. This time my 40th birthday was getting closer and I thought that maybe it was the time to reach for my biggest dream. The itinerary assumed that our first visit in 6th continent would last around 6 weeks. I have been preparing it for a long time, reading, sorting all out day after day. I was looking for places, contacts that would allow to organize trekkings and safaris without agencies. I wanted to do everything on my own and fulfill my dream of meeting mountain gorillas. Did everything worked out the way we planned it? Yes with one small exception. Instead of spending 6 weeks in Africa we were there for almost 6 months, 162 days to be precise and during this time my dream trip evolved to adventure of a lifetime. This text is only a summary, overview of a whole journey that I'm going to describe exactly in my next notes enriched with photos taken on the way.


On 26th February we locked the door of flat having not a clue that we wouldn't be able to come back here for almost 6 months. The flight to Amsterdam and next to Nairobi. We spent the night at the airport waiting for our next flight to Kigali, the capital of Rwanda. We were waiting for delayed luggage that didn't manage to get here from Amsterdam before our next departure but wonderful staff of Nairobi's airport made sure that if reached Kigali few hours after us. We cared not only about our clothes but also all the things we had for kids from school run by our friend Pascal. He was one of the reasons I found the courage in me to fly to Africa I have always dreamed of. Before our journey begun we organized a fund raise for rent for school (we managed to collect exactly 932 $), clothes for kids, school items. We stayed with him and his wife and a year old daughter Genesis in a house he was renting. This is where we started to get to know reality of life in Africa - contant blackouts, limited access to tap water. Things so obvious for us, people living in Europe. We spent few days at Pascal's house sightseeing the city, visiting the school, exploring Kigali's outskirts, meeting people and taming the fact that it's hard to mix with locals with light complexion of my skin or not to call attention. We knew that while getting on a bus running to Gisenyi, the city located right next to the border of Democratic Republic of Congo near Lake Kivu, we could count on ourselves from now on.




Gisenyi is not only an interesting place because of the lake that methan is extracted from. It is close to infamous DRC and we enter it's waters during our short boat trip. One can spot the peak of Nyiragongo volcano on a sunny day overlooking the area and also green hills covered with a mist coming from the lake. This is where we took a walk along the road twisting on the hills covered with banana trees, rice fields, small houses scattered chaotically among lush greenery. We were passing by women carrying yellow buckets filled with water, men pushing bikes loaded with goods, kids carrying younnger siblings on their backs and also small boys chewing pieces of sugar cane. From time to time, while lookin

g on amazing landscapes, the thought of dramatic history of this country that touched lives of all Rwandan citizens was comeing to my head.



We spent next few days in Ruhengeri. It is a gate to incredible place - Volcanoes Park, Rwandan part of Virunga Mountains. This is where gorilla researcher conduted her studies, unique and inspiring woman - Dian Fossey. I wanted to see her gorillas so badly, she sacrificed her life for them and propably was killed by poachers at her house on the slopes of Karisimbi mountain. The trekking we organized after reaching Ruhengeri, was the first on and at the same time the toughest on this whole journey. Simultanously it was the most incredible experience that I've been waiting for since I watched "Gorillas in the mist" movie when I was a kid.


We cross the border at Cyanika. We enter Uganda. We stay in Itambira Island, one of many islands of Lake Bunyoni. Our next stop is a small village of Rubuguri in vicinity of Bwindi Impenetrable Forest I used to dream of. I was organizing gorilla trekking long before we our arrival, on my own with slight help of Karungi Camp where we stayed. After few days spent on the slope of a mountain drenched in a mist, accompanied by sounds of thunders, blown with chilly air, we set off on a long journey, first to Kabale and next to Queen Elizabeth National Park. We have 2 full days which we used taking a boat ride on Kazinga Channel, a perfect place to spot elephants, hippos and whole array of birds. We took part in next trekking to Kalinzu Forest which borders the park, to meet chimpanzees who were waiting for us in canopies of trees. Even getting there was an adventure. The ride on the road cutting in two savanna bathed in the fog, sitting on matatu filled to the top, right after sunrise is an unforgettable experience.



While our stay in the park, we were inundated with disturbing news concerning pandemic, closure of border with Kenya where we were suppose to enter in 2 days. This is why we had to modify our itinerary. We shortened our stay in Kampala to minimum. After 12 hours long ride we spent only one night in a hotel and started looking for bus tickets to Nairobi. We entered Kenya without any problems 2 hours before border closure. We had reservation in Hotel Troy in Nairobi. We were the only guests and the staff decided to give us a suit in the price of our economy room. I guess it was some kind of preview of hospitality we were suppose to experience through next few months although at that time we had no awarness that this country would become our temporary home and would reveal it's beauty, charm us with wildlife, unveil it's secrets we wouldn't have opportunity to get to know if we stayed here for only 2 weeks as we had planned.





We pay a visit at Sheldrick Elephant Orphanage in Nairobi which at that time a home for Sattao - 3,5 year old orphaned elephant which was adopted by my husband on my 40th birthday.According to this fact we could visit this place when it was closed for public visits. It was possible for two reasons - we were adoptive parents and we booked our visit a long time ago. We accoplished another point of our journey - selfdrive safari to Naivasha and Nakuru. The message about our cancelled flights reached us a day before entering Nakuru NP., exactly on 22 of March. On the way back to Nairobi we already knew we had to modify our plan again. We couldn't go back home because prices of flight tickets offered by embassy were too expensive. We decided to get to the coast as we planned before. We got there on the last night bus, before curfew was implemented and which was valid until the last day of our stay in Kenya.




We got off the bus in the middle of the night in Mombasa. Tuk tuk took us all the way to Diani Beach and we arrived there on early morning. Shambani Cottages, where we were suppose to stay as we planned only for 8 nights welcomed us with a garden full of palm trees and baobabs. The silence was disturbed only by the hum of palm leaves and screams of monkeys. Paolo, the owner of this hotel has shown us his big heart and understanding. He allowed us to stay after arrival for 4 nights in wonderful house and choose another one in which we would stay until the very end. At first we were talking about a month long stay. We agreed on a really low price, 1/3 of normal price in low season. We chose Tembo Cottage and we spent there over 4 months. This time was simply magical in which we had an opportunity to live in empty hotel, taming new reality, observing nature, taming bush babies living on nearby palm tree, spoiling hotel dogs I used to cook through all our stay and they were paying me off with company and their loving glance. We were not making plans for another safaris but could we not use the opportunity of visiting totally deserted national parks where normally there 50 cars at once and now, entering Tsavo East in April we were the first mzungus for 3 days. We took a ride there again in June to celebrate our 13th anniversary. In July we did another selfdrive safari to Amboseli - magical park at the feet of the highest moutain in Africa, Kilimanjaro.


The time spent on the coast resulted in one more, totally unexpected thing. The help to local community. All that begun from one man asking us for money for medications for his wife. I was touched by his misery, I wrote everything on my fanpage Carola travels the world on Facebook and the avalanche of good started. We have raised such ammount of money that it was enough for more than just meds for 37 $ and food for our Bahati. Since the beginning of June, thanks to help of followers of my website, we were able to help to 16 families, comunity in the church near Ukunda, we payed for one year of learnign in Kenya Kesho School for two girls near Shimoni and we donated money for 4 surgeries in Kwale Eye Centre, founded by amazing woman - dr Helen Roberts. We have met her in a moment when we were looking for help for my husband who during our stay in Diani had a terrible eye infection. She sacrificed her time trying to save his eyesight and we wanted later to pay off for her good heart.


This journey has brought many impressions ans experiences. Through all this time I had a feeling that Africa had it's own plan for us. She was showing us her beauty, revealing her secrets, drying off tears with ocean breeze, enchanted, cuddled, engraved hersellf deep in our hearts and made us feel like at home to this level that after 162 days spent in the land that was totally unknown to us before, the thought about leaving was tearing up my heart. I can feel that a grain of this red soil of Tsavo or maybe white Masaai dust from Amboseli carried by the wind got stuck in my heart. I can feel it even now while writing this text, recalling memories from last months. They keep living in my head, all smiles of the people we have met, scent of wet Shambani garden during rainy season, the view of wonderful sunsets over Congo River, the touch of powder like sand on the beach, I hear the hum of palm leaves, vervets' sounds..



Africa lives inside of me and I know she won't let me forget. I will go back there, I will fight again for next adventure to the land that allowed me to feel like at home, find out new things about myself, make use of my some parts of my temper that were not making my life easier in Poland. This journey made both of us closer to each other. She has shown me what kind of pleasure it is to give, help and organize this help. In return I received much more than I have ever expected, I found out about problems I simply didn't know in spite of that I was prepared for this trip and as the time was passing by I could feel that truly I didn't know much while coming to Africa. I have turned my life upside down chasing a dream and Africa has given me even more for all my effort, she didn't want to let me go, hugged me, made me fall in love with her and allowed me to go home at a moment when she knew that I'm not leaving completely because I'm leaving my heart there and I will be back. I'm sure I will be back soon. Some time ago we were laughing that we leave Africa for the last because when we get there finally we wouldn't go anywhere else. Maybe I just could feel under my skin ever since that my heart was beating in Her rhythm?


PS. An important part of our journey were our travel partners:

  • Milworld

  • Rebel Skin

  • Aktywny Turysta

And our media patronage Miesięcznik Poznaj Świat.

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page