top of page
  • Zdjęcie autoraKarolina Ropelewska-Perek

W krainie wulkanów Dian Fossey. Trekking w Parku Wulkanów w Rwandzie.


Ostatni przystanek w drodze do lasu Dian Fossey.

(English version below)

Zajęliśmy dwa miejsca w małym busie zwanym boda boda. Opuszczaliśmy #Gisenyi położone nad jeziorem #Kivu i zmierzaliśmy w kierunku Musanze zwanego kiedyś Ruhengeri. Przyjechaliśmy na dworzec z hotelu Musanto taksówką. Nie musieliśmy szukać odpowiedniego środka transportu bo można powiedzieć, że znalazł nas sam. Pracownicy konkurencyjnych firm zabiegali o klienta i namawiali, żeby wybrać akurat ich busa. Po krótkim oczekiwaniu, aż samochód zapełni się po brzegi byliśmy gotowi do drogi. Nagle okazało się, że chcą abyśmy dodatkowo zapłacili za bagaż, ale wcześniej nie było o tym mowy, więc stanowczo odmawiam zapłacenia 1000 franków więcej. 1300 franków za osobę jak się umawialiśmy wcześniej (tyle samo kosztuje bilet na duży autobus). Z małą blond mzungu nikt jakoś nie dyskutuje i ruszamy w końcu w drogę stłoczeni na siedzeniach wraz z naszymi plecakami pod nogami.


Opuszczamy Gisenyi nad jeziorem Kivu.

Ruhengeri przywitało nas ciężkimi chmurami. Nie musieliśmy czekać długo na obfity deszcz, ale byliśmy na to przygotowani. Góry piętrzące się na horyzoncie często przyciągają opady. To pasmo gór #Virunga stanowiące granicę między Rwandą, Demokratyczną Republiką Kongo i Ugandą. To dom przepięknych stworzeń, dla których od wielu lat chciałam tu przyjechać - goryli górskich.

Moje wielkie marzenie o tym spotkaniu zapuściło korzenie w mojej głowie wiele lat temu, gdy jako nastolatka obejrzałam film " Goryle we mgle" opowiadający historię badaczki goryli - Dian Fossey. W latach 90tych wyjazd do Afryki był dla mnie porównywalny do lotu na Księżyc i prawie tak samo niemożliwy. Czytając o Dian wiele lat później trafiam na wzmiankę w jaki sposób ona spełniła swoje marzenie o Afryce. To musiało być dla niej tak samo wielkie marzenie jak dla mnie. Wykorzystała oszczędności całego życia i zaciągnęła pożyczkę w banku by przylecieć po raz pierwszy do Afryki w 1963 roku. W tym czasie odwiedziła Kenię, Tanzanię (wówczas Tanganikę), Congo (Zair) i Zimbabwe (wtedy Rhodesia). Podróżowała z przewodnikiem, brytyjskim myśliwym. Na jej trasie znalazły się takie miejsca jak Tsavo, jezioro Manyara i Ngorongoro znany z obfitości dzikich zwierząt. Odwiedziła również Kanion Olduvai, gdzie badania archeologiczne prowadził w tym czasie dr Leakey a także Górę Mikeno w Kongo, gdzie w 1959 pierwsze badania nad gorylami prowadził Dr. Geogre #Schaller.

W październiku 1963 roku Fossey zatrzymała się w małym hotelu Travellers Rest w Ugandzie, blisko gór Virunga i swoich wymarzonych goryli. W swoich notatkach opisała to spotkanie " ich osobowości i nieśmiałość ich zachowania pozostało najbardziej urzekającym wrażeniem pierwszego spotkania z największymi z wielkich małp.". Opuszczając Kabara nie miała wątpliwości, że wróci by dowiedzieć się więcej o "gorylach z zasnutych mgłą gór". Była tak zdeterminowana, żeby wrócić, że zbierała fundusze, publikowała swoje zdjęcia i artykuły z podróży po Afryce. Z Dr Leakey spotkała się ponownie w 1966 roku. Dowiedziała się wtedy o projekcie badawczym nad gorylami. Leakey chcąc sprawdzić jej determinację powiedział, że najpierw musi usunąć wyrostek robaczkowy co bez wahania zrobiła. Przez 8 miesięcy, które miała do wyjazdu czytała publikacje Dr. Schallera i uczyła się Swahili. W grudniu 1966 roku była ponownie w drodze do Afryki. Początkowo swoje badania prowadziła w Zairze do momentu, gdy sytuacja w kraju nie pogorszyła się. Tam udało jej się zbliżyć do goryli na tyle, by zaakceptowały jej obecność w stadzie. Następnie zatrzymuje się w Rwandzie, gdzie znajduje odpowiednie miejsce na założenie obozu z pomocą znajomych poznanych w trakcie pierwszej podróży. Na zboczach wulkanu Karisimbi znajduje łąki z widokiem na całe pasmo Virunga. Tak powstaje Karisoke - "Kari" od pierwszych liter wulkanu Karisimbi i "soke" od ostatnich 4 liter Mt. Visoke, które zbocze znajdowało się na północ od obozu. Musiała pokonać wiele przeciwności aby na nowo zacząć swoje badania. Nie tylko miała trudności w porozumiewaniu się z ludźmi w języku Kinyarwanda, ale także musiała przekonać do siebie kolejne stado goryli. Przez cały czas prowadzonych tu badań walczyła z kłusownikami, z których rąk zginął jej ukochany goryl Digit i ona sama w 1985 roku.


Historia tej wspaniałej, silnej kobiety rozpalała moją wyobraźnię przez długie lata. Nie powinno więc dziwić, że to właśnie Rwanda znalazła się na liście pierwszych miejsc do odwiedzenia podczas pierwszej mojej podróży do Afryki, Wtedy nie miałam jeszcze świadomości, że tak wiele nas z Dian łączy. Ja dla swojej podróży musiałam pokonać również szereg przeciwności, zdobyć fundusze, opracować trasę i zrobić wszystko sama, tak jak to sobie wymyśliłam. Od pierwszych kroków postawionych w Afryce miałam wrażenie, że los nam sprzyja. Tak było również po przyjeździe do Ruhengeri.

Deszcz ustał i postanowiliśmy opuścić hotel Migano i zorganizować trekking na następny dzień. Poznaliśmy młodego chłopaka, który pomógł nam całą sprawę ogarnąć chociaż teraz wiem, że pomoc nie była do końca potrzebna bo permity można załatwić również przez internet. Podążaliśmy za Norbertem ulicami Musanze do kafejki internetowej, gdzie wydrukowano nam formularze permitów. Udaliśmy się do banku, żeby opłacić trekking. To koszt 75$ za osobę za trekking Dian Fossey, do miejsca, gdzie znajdował się jej obóz. Ta trasa nie jest bardzo oblegana bo większość ludzi wybiera jednak gorilla trekking, ale z informacji, które znalazłam w internecie wiem, że na tej trasie również można spotkać goryle i bardzo na to liczyłam. Norbert pomógł znaleźć nam również kierowcę i samochód. Zapłaciliśmy mu część kwoty, żeby mógł zatankować samochód na następny dzień. Koszt to 15.000 franków (15$). Można tą trasę pokonać również motorami, ale pogoda bywa tu zmienna a cena jest niewiele niższa.


TREKKING DIAN FOSSEY TOMB


Budzik dzwoni o 5.20. Szybko się szykujemy , w locie jemy śniadanie, a kierowca czeka o 6.20 pod hotelem. Po drodze zabieramy trackera goryli pracującego w Parku Wulkanów, gdzie właśnie jedziemy. Tropiciel wysiada po drodze i zabieramy Norberta. Musimy na chwilę się zatrzymać. Widok na wulkany zapiera dech w piersi. Wysiadam z samochodu i idę w kierunku pracujących w polu ludzi. Jest tak pięknie i zdaję sobie sprawę, gdzie jestem i ile zrobiłam, żeby się tu znaleźć, że emocje wywołują pierwsze łzy wzruszenia, nie ostatnie tego dnia.

Docieramy do bramy parku. Na parkingu stoi już kilka samochodów, ale nie ma tłoku.



Strażnicy proszą nas o pozwolenia. Okazuje się, że na trekking do obozu Dian jesteśmy dziś tylko my a naszym przewodnikiem będzie Edward. Wysoki mężczyzna na oko wyglądający na niewiele ponad 40 lat zdradza nam, że w rzeczywistości ma 50 lat. Bardzo młodo wygląda i często zostawia nas w tyle, ale ma wprawę pokonując te ścieżki 5 razy w tygodniu. Zabieramy go do samochodu i jedziemy kawałek krętą drogą. Trekking zaczynamy we wsi znajdującej się u stóp wulkanu, jednego z wielu, których szczyty widać dookoła. Później mijamy skromne domki, plantacje ziemniaków, które doskonale rosną na tej żyznej ziemi. Idziemy ścieżką pośród łanów kwiatów do złudzenia przypominających nasze rumianki, ale Edward uświadamia nas, że to Pyrethum. Z ich suszonych kwiatów wytwarza się naturalny środek owadobójczy. Zanim zbliżymy się do lasu Edward zarządza postój. Siedzimy na wielkich głazach a przed nami rozpościera się piękny widok na szczyty wulkanów osnute chmurami i falujące zielone pagórki, które przed chwilą mijaliśmy. Robimy kilka zdjęć i ruszamy w dalszą drogę, niepewni co czeka nas po przekroczeniu linii lasu, który już doskonale widzimy.

Pniemy się coraz wyżej, wąskimi ścieżkami między krzewami o ostrych kolcach, po kamieniach docieramy do miejsca, gdzie dostajemy dla ochrony 4 żołnierzy. Nie jestem do końca pewna czy chodzi jedynie o zagrożenie ze strony bawołów, których ślady widzimy później przez całą drogę, czy także o zagrożenie ze strony rebeliantów po drugiej stronie gór, po stronie Konga, ale tego nigdy się nie dowiemy. Jednocześnie słyszymy prośbę, aby nie robić naszej ochronie zdjęć. W Rwandzie bez pozwolenia nie można fotografować żadnych mundurowych.




Wkraczamy do lasu i zaczyna się błoto. Im dalej idziemy, tym więcej się go pojawia. Jest wszędzie, tworzy kałuże i niedługo później zaczyna padać deszcz. Byliśmy przygotowani na ciężkie warunki pogodowe, ale to jednak nie ułatwia marszu pod górę. Zarośla i boleśnie parzące pokrzywy porastają szczelnie wąskie ścieżki, po których idziemy. Pniemy się ciągle pod górę skacząc co chwilę przez błoto, czasami się udaje a czasami nie i tak Przemek wylądował po kolana w czarnej mazi. Mijamy ławkę, na której czekała na tragarzy Dian. Strumień, gdzie spotykała swoje goryle. Dla mnie to bardzo wzruszający moment być w tym samym miejscu, gdzie 18 lat swojego życia spędziła ta kobieta, badając i broniąc goryle.



Miejsce gdzie mieszkała znajduje się na wysokości 3100m npm. Po drodze czujemy zwiększająca się wysokość, ale szybko nam to mija. W końcu dotarliśmy do obozu Dian. Nie myślcie nawet, że błota jest mniej. O nie, nie o tej porze roku. Dodatkowo w niektórych miejscach woda pokrywa ogromne połacie terenu, po których trudno przejść nie wiedząc gdzie znajdują się kładki. Z domów, które tu stały nic już nie zostało. Miejsce jest naprawdę piękne, konary wielkich drzew górują nad nami, mnóstwo tu ptaków.


To naprawdę magiczny las, zupełnie inny od tego, co do tej pory widziałam w różnych częściach świata. Rozklejam się widząc grób Dian i obok groby jej goryli, w tym Digita, jej ulubieńca zabitego przez kłusowników, któremu odcięto wszystkie łapy i głowę. Siedzę chwilę obok w ciszy, poprawiam później tabliczki z imionami goryli, które poprzewracały bawoły. Promienie słońca przebijają się przez konary ogromnych drzew. Tak tu spokojnie i cicho.


Ruszamy w drogę powrotną, wcale nie łatwiejszą. Zmęczenie daje o sobie znać. Nie spotykamy tym razem goryli, mieliśmy na to podobno 40% szans. Na ten moment musiałam poczekać jeszcze kilka dni i na dotarcie do Nieprzeniknionego Lasu Bwindi w Ugandzie. To były wyjątkowe chwile i wyjątkowym miejscu. Magicznym Lesie Dian. Wracamy wykończeni, umazani błotem do tego stopnia, że w hotelu od razu proponują, że nam te buty wyczyszczą. Patrzą na nas bacznie, wiem, że jestem brudna, ale nie o to chodzi jak się później okazuje. Obsługa myśli, że jesteśmy wojskowymi. Nic z tych rzeczy, to #mzungu wybrała się po prostu do dżungli.


Powód, dla którego zdecydowaliśmy się na trekking do goryli w Ugandzie a nie Rwandzie jest bardzo prosty - cena. W Parku Wulkanów permit na ten sam trekking kosztuje 1500 $, podczas gdy w Ugandzie 600 $. Wiem, że goryle Dian z okolic Karisoke mają grubszą sierść z powodu miejsca, w którym mieszkają. Tu jest zimniej i bardziej mokro a one w ten sposób przystosowały się do życia w mało sprzyjających warunkach.

Idąc śladami Dian Fossey, pnąc się uparcie pod górę, brodząc w tym niewyobrażalnym błocie w strugach deszczu zastanawiałam się gdzie ta dzielna kobieta żyła tyle czasu, jak bardzo musiała być oddana gorylom i badaniom nad tymi wyjątkowymi stworzeniami. Poświęciła życie badając, zdobywając zaufanie, patrząc na kolejne rodzące się gorylątka i rozpaczając po stracie tych, których ochronić nie zdołała. Na jej nagrobku widnieje napis "Nyiramachabelli". Edward wyjaśnił nam, że to znaczy "samotna kobieta mieszkająca w lesie". Tak nazywali ją mieszkańcy pobliskich wiosek. Jednak czy tak naprawdę była samotna?



JAK PRZYGOTOWAĆ SIĘ DO TREKKINGU W PARKU WULKANÓW?

Przed podróżą długo zastanawialiśmy się nad ekwipunkiem na ten trekking a także na trekking w Bwindi. Na anglojęzycznych stronach znalazłam parę wskazówek i wzięłam je pod uwagę. Trzeba pamiętać, żeby wziąć ze sobą także odpowiednią ilość wody i jedzenie bo trekking jest naprawdę męczący a po drodze nie ma miejsca na uzupełnianie zapasów. Więcej o przydatnych rzeczach pisałam w osobnym poście a tutaj jedynie w skrócie przypomnę co na ten konkretny trekking może się przydać. Trzeba pamiętać o:

  • - buty - każdemu będę polecać buty wojskowe, z solidną podeszwą np. takie jak mieliśmy my od naszego partnera podróży Milworld - Panama Jungle

  • - kurtka przeciwdeszczowa - proponuję coś lekkiego, żeby za bardzo nie obciążać plecaka, który mamy ze sobą bo szlak naprawdę do lekkich nie należy a trekking trwa kilka godzin

  • - spodnie z grubego materiału - głównie dla ochrony przed pokrzywami, które tu rosną. Poleca się również zabranie grubych rękawic ogrodowych, ale nam akurat się nie przydały w ogóle.

  • - czapka z daszkiem - może się przydać nie tylko podczas deszczu, ale również w przypadku słonecznej pogody, żeby ochronić twarz przed słońcem idąc po odkrytych partiach szlaku

  • - ciepła bluza lub koszula - rano, gdy zaczyna się trekking jest raczej chłodno i dobrze mieć ze sobą coś ciepłego.

  • - skarpety - długie, w które wkładamy nogawki spodni na wypadek przed spotkaniem z mrówkami ogniowymi


Ruhengeri, obecnie Musanze, na zawsze zapisze się w mojej pamięci, jako miejsce, gdzie duchowo mogłam się spotkać i poznać miejsce, w którym żyła Dian. Widziałam je na wielu zdjęciach, filmach, jednak iść jej śladami, zobaczyć ten wyjątkowo piękny las to niesamowite przeżycie. Park Wulkanów pozostawił niedosyt i bardzo chciałabym tam wrócić bo jest tu wiele szlaków, które można przejść. Niektóre są jeszcze bardziej wymagające niż ten, który pokonaliśmy. Można zdobyć szczyty wulkanów Karisimbi i Bisoke, wyruszyć na obserwację ptaków lub rzadkich koczkodanów Cercopithecus kandti zwanych Golden Monkey. Każdy z tych trekkingów ma inną cenę i odpowiednie informacje możecie znaleźć tutaj:


In the land of volcanos of Dian Fossey. The trekking in Volcanoes Park in Rwanda.



We took two seats in a small bus called here boda boda. We were leaving Gisenyi located at the shore of Lake Kivu and we were heading to Musanze called once Ruhengeri. We had arrived to the bus station straight from Musanto Hotel by taxi. We didn't have to search for appropriate mean of transport because we might say that it found us itself. Employees of competing companies were fighting for clients and trying to convince to choose their bus. After short period of waiting until the car would be full, we were ready to hit the road. Suddenly it turned out they wanted us to pay more for our luggage but they didn't mention about it before so I refuse decisively to pay 1000 francs more. 1300 franc per person only as we agreed earlier (the same price is for big bus ticket). Somehow nobody argues with small blonde mzungu and we move on finally crowded in our seats with our backpacks underneath our legs.


Ruhengeri welcomed us with heavy clouds. We didn't have to wait long for pouring rain but we were prepared for this. The mountains piling up on the horizon often atract rain. This is the Virunga Mountain Range stating the border between Rwanda, Democratic Republic of Congo and Uganda. This is the home of amazing creatures I wanted to come here for years - mountain gorillas.

My big dream about this encounter has put down roots in my head many years ago when as a teenager I watched the movie "Gorillas in the mist" telling the story of gorilla researcher - Dian Fossey. The trip to Africa in late 90s I could compare to the flight to the Moon and almost as impossible as this. Many years ago I was reading about Dian and the way she made her dream about Africa to reality. It had to be as huge dream for her as it was for me. She used all her savings and took a loan in a bank to take her first flight to Africa in 1963. At that time she visited Kenya, Tanzania (then Tanganyika), Congo (Zaire), and Zimbabwe (then Rhodesia). She traveled with a guide, a British hunter. The route they took included Tsavo, Manyara Lake and Ngorongoro famous for abundance of wildlife. She also visited Olduvai Gorge where at that time Dr Leakey was conducting his research and also Mt. Mikeno in Congo, where in 1959 Dr. George Schaller conducted his first research over mountain gorillas.


Silverback from Mishaya famimly in Bwindi, Uganda.

In October of 1963 Fossey stayed in a small hotel Travellers Rest in Uganda, close to Virunga Mountains ang her gorillas. She described her first encounter in her notes " their individuality combined with the shyness of their behaviour that remained the most captivating impression of this first encounter with the greatest of of the great apes". She had no doubt leaving Kabara that she would be back to find out more about "gorillas of the misted mountains". She was so determined to come back that she was collecting funds, publishing her photos and articles from her journey to Africa. She met once again Dr. Leakey in 1966. She found out at that time about a project to study gorillas. Leakey wanted to check her strong will and told her that first she had to have her appendix removed what she did without hesitation. Through 8 months she had until her journey she was learning Swahili and studing books of Dr. Schaller. In December 1966 she was again on her way to Africa. At the beginning she was making her research in Zaire until the situation in the country deteriorated. This was the first place where gorillas allowed her to get close to them and accepted her presence in the herd. Afterwards she stayed in Rwanda where she found a place for new camp with helpp of friends she had met during her first visit in Africa. On the slopes of Karisimbi Volcano she found meadows with the view on whole Virunga Range. This is how Karisoke was established - "kari" from first letters of Karisimbi Volcano and "soke" from last 4 letters of Mt. Visoke, the slopes of which rose to the north of the camp. She had to overcome many odds to start her research again. She had difficulties with communication with people speaking only Kinyarwanda and also she had to convince another family of gorillas to her presence. Through all the time of her stay she had to fight against poachers who killed her beloved gorilla Digit and later also her in 1985.

The story of this amazing, strong woman was burning up my imagination through long years. It shouldn't be surprising that Rwanda was on my list of the countries I wanted to visit during my first journey to Africa. At that time I was not aware that there were so many things that I had in common with Dian. I had to overcome many adversities to make my trip possible, collect funds, prepare the route and do it all by myself in the way I invented it. From the very first steps done in Africa I had the impression that the fate was on our side. It was that way also after arrival to Ruhengeri.

The rain stopped so we decided to leave Migano Hotel and organize trekking for upcoming day. We met a young guy who helped us to sort out the whole thing although now I know that not entirely we needed this help because you can arrange permits also through the website. We followed Norbert along Musanze streets to internet cafe where we had our permit forms printed. Later we went to the bank to pay for the trekking. It costs 75 $ per person for Dian Fossey trekking, to the place where her camp was located. The route is not so popular because most of the people choose gorilla trekking but I have also found informations on the internet that it's possible to see gorillas on the way too and I was counting on it a lot. Norbert helped us also to find a driver wih car. We payed some part of money from the whole sum we agreed on for the fuel for next day. The total price was 15.000 francs (15$). You can also beat the distance on motorbike but the weather is unpredictable and the price is not much lower too.

DIAN FOSSEY TOMB TREKKING


The alarm is ringing at 5.20am. We are getting ready fast, eat breakfast on the fly and the driver is waiting for us in front of the hotel at 6.20. We picked up gorilla tracker who works in Volcanoes Park where we are going right now. The tracker got off and we picked up Norbert. We had to stop for a moment. The view of volcanos is taking my breath away. I'm getting off the car and go towards the people working in the field. It's so beautiful and I realize where I am and what I've done to get here and those emotions provoke my first tears, not last one on that day.


We arrived to the gate of the park. There were few cars on the parking but it's not crowded. Rangers asked for our permits. It turned out that for the trekking to Dian's camp we were the only one that day and Edward was ging to be our guide. A tall man who looked around 40 years old but in reality he was 50. He looked so young and often was leaving us behind but he keeps practicing walking on this trails 5 times a week. We took him to our car and we took a short ride along the curvy road. We started our trekkinig in the village located at the base of volcano, one of many peaks visible from this point. Later we were passing by modest houses, potato plantations which grow perfectly in this fertile soil. We walked along a path among fields of flowers looking exactly like our camomiles but Edward told us it Pyrethum. A natural insecticide is made out of their dried flowers. Before we got closer to the line of the forest, Edward ordained a short stop. We were sitting on huge rocks with a wonderful view on the peaks of volcanos enshrouded with clouds and rippled green hills that we were just passing by. We took few photos and kept walking further unsure what was waiting for us after crossing the line of woods that we could already see.


We were climbing higher on narrow paths between bushes with sharp spines, we walked on the rocks to reach the place where we were given 4 soldiers for protection. I was not completely sure if it was only a danger of buffalos which hooves marks we could see through all the way or also there was a threat of rebels on the other side of the mountain, from Congo side but we will never find out. At the same time we could hear them asking us for not taking photos of them. You can't take photos of any uniformed units in Rwanda.

We entered the forest and the mud has started. The further we went, the more of it showed up. It was everywhere, forming puddles and soon it started to rain. We were prepared for hard weather conditions but it's not making our walk up the hill any easier. Bushes and painfully stinging nettles grow tightly paths we were walking on. We climb up all the time jumping over the mud, sometimes with success and sometimes not and this is how Przemek landed in this black slime up to his knees. We passed by the bench where Dian used to wait for her carriers. The creek where she used to meet her gorillas. It's a very touching moment for me to be in the same place where that woman spent 18 years of her life, researching and protecting gorillas.


The place where she used to live is located at 3100 m ASL. We could feel that the altitude was changing on the way up but it passed quite fast. Finally we reached Dian's camp. Don't even think that there was less mud. Oh no, not at this time of year. Additionally in some places the water covered huge streches of terrain making hard to walk when you don't know where footbriges were placed. There was nothing left from houses. The place is really beautiful, branches of treesover our heads, plenty of birds. It is really a magical forest, totally diffrent from what I've seen until now in diffrent parts of the world. I started crying when I saw Dian's tomb and right next to it graves of her gorillas, including the one belonging to Digit, her favourite one killed by poachers who cut off his head and all hands. I was sitting there for a while in silence, later I moved plates with names of gorillas thrown down by buffalos. Sun rays were breaking through branches of huge trees above me. It's so peaceful and quiet here.


We set off on our way back, but not easier one at all. We could feel fatigue. We didn't meet gorillas this time, they said we had 40% chance to see them. I had to wait for this moment few more days and to reach to Impenetrable Forest of Bwindi in Uganda. These were unique moments in a special place. A Magical Forest of Dian. We were going back exhausted, covered in mud to this level that they offered us to clean our shoes when we got back to our hotel. They kept watching us carefully, I knew that I was dirty but it turned out later it was not about that at all. They just thought we were soldiers. Not really, it's just mzungu visiting the jungle.

The reason why we decided to do gorilla trekking in Uganda instead of Rwanda was very simple - the price. Permit for the same trekking in Volcanoes Park in Rwanda costs 1500 $ when in Uganda the price is 600 $. I know that Dian's gorillas in Karisoke vicinity are a bit more hairy because of the place where they live. It's colder here and more wet and this is how they adjusted to life in these unfavourable conditions.

Walking in Dian Fossey's footsteps, climbing stubornly up the hill, wading in this unimaginable mud in pouring rain I was wondering where this strong woman lived for such a long time and how much she had to be devoted to gorillas and her research over these unique creatures. She sacrificed her life conducting her studies, gaining trust, watching next generations of baby gorillas come to this world and grieving over lost of those she didn't manage to save. There is an inscription on her tomb "Nyiramachabelli". Edward told us it means "a lonely woman living in the forest". This is how people living in villages around used to call her. However, was she really lonely?



HOW TO PREPARE FOR THE TREKKING IN VOLCANOES PARK?


We were wondering for a long time before our journey begun what we should take with us for this trekking and also for the one in Bwindi. I found few tips on English-language sites and I took them under consideration. First of all you have to remember to take appropriate amount of drinking water and food because this trekking is really tiring and on the way there is no place to buy supplies. I have written more about all the things that might be useful and here I will just remind what can be useful for this particular trekking. You have to remember about:

  • shoes - I will recommend to everybody a military shoes with solid sole e.g. the one we had from our travel partner @Milworld - Panama Jungle

  • raincoat- I suggest something light so that it won't overburden your backpack because the trail we have ahead is really not the easiest one and lasts at least few hours.

  • trousers made from thick material - mainly to protect yourself from nettles that grow here. Some recommend to take garden gloves but we didn't use them at all.

  • a cap - it can be handy not only during the rain but also when the sun comes up to protect your face from the sun walking on exposed parts of trail.

  • warm blouse or shirt - in the morning when the trekking begins it's rather chilly and it's good to have something warm with you.

  • socks - long one and tuck your pants into it to protect yourself in case of meeting fire ants on your way.


Ruhengeri, nowadays Musanze, will always remain in my memory as a place where I could spiritually meet and get to know the place where Dian used to live. I saw it on many photos, films but walking along her footprints, to see this exceptionally beautiful forest is simply amazing experience. I left Volcanoes Park with the feeling of insufficency and I would love to go back because there are so many trails you can walk on. Some of them are even more strenous from the one we took. You can also climb volcanos Karisimbi and Bisoke, set off for birdwatching or rare Golden Monkeys , Cercopithecus kandti. Each of these activities has different price and you can find more informations on this website:


Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page